28 mar 2014

Ulubieńcy ostatnich tygodni- luty, marzec 2014.

Kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że ostatni post z ulubieńcami miesiąca pojawił się w listopadzie, złapałam się za głowę. Regularne blogowanie zdecydowanie nie jest ostatnio moją najmocniejszą stroną.
Przede mną kolejny pracowity weekend (spektroskopia, heterocykle, biochemia, dwucukry i 120 wzorów), który rozpocznę jutro rano wyjściem do biblioteki, dlatego wykorzystuję ostatnią wolną chwilę i przychodzę do Was z postem, w którym opowiem Wam o moich ulubionych kosmetykach ostatnich kilku tygodni. Mam nadzieję, że uda Wam się wypatrzyć dla siebie coś ciekawego. Miłego oglądania! :))


Ulubieniec numer jeden to pędzel do konturowania Hakuro H13, dzięki któremu jeszcze częściej zaczęłam sięgać po róż, bo również do nakładania różu sprawdza się genialnie. Jest bardzo precyzyjny, ładnie wchodzi pod kość policzkową, nie robi plam, bardzo dobrze się nim blenduje. Przy pierwszym i drugim praniu trochę gubił włosie, teraz jest już w porządku. :) Jeśli szukacie wielofunkcyjnego, niedrogiego pędzla, który zechce współpracować z Waszym bronzerem, różem i rozświetlaczem jednocześnie to bardzo polecam Wam ten produkt. ;)

Na tusz Maybelline One by One skusiłam się po tym jak Rimmel Scandaleyes zaczął doprowadzać mnie do szału. I to był zdecydowanie dobry wybór! Nie jest to moje pierwsze spotkanie z tym tuszem, używałam go pod koniec liceum, ale mam wrażenie że teraz spisuje się u mnie lepiej niż wcześniej. Pięknie wydłuża rzęsy, rozczesuje je, unosi, pogrubia, nie mam żadnego ale. To jedna z tych maskar, która nie potrzebuje czasu by zmienić konsystencję, jest świetna już od momentu otwarcia i za to ją lubię. Jeśli jesteście zainteresowane recenzją, która co prawda pojawiła się na blogu wieki temu, to odsyłam Was do TEGO posta.

Nie mogę nie wspomnieć też o lakierze Rimmel, który gości na moich paznokciach tak często jak chyba jeszcze żaden do tej pory. :) Producent oznaczył go numerem 260 o wdzięcznej nazwie Funtime Fuschia i wcale nie przesadził z tym 60sekundowym schnięciem. Lakier genialnie się aplikuje, kryje na upartego już przy jednej warstwie, ładnie wygląda nawet na krótkich (poobgryzanych :P) paznokciach i naprawdę nieźle się trzyma. Warto polować na promocje, w cenie regularnej kosztuje około 10 zł. :)

Celia Nude w numerze #602 to trochę taki odgrzewany kotlet, który już niejednokrotnie pojawiał się w postach z ulubieńcami, ale uwierzcie mi na słowo- ostatnio sięgam po tą pomadkę dzień w dzień i muszę Wam powiedzieć, że zbiera naprawdę dużo komplementów.


Delikatny, jasny odcień różu pasuje właściwie do każdego makijażu i choć sama pomadka nie grzeszy trwałością, to i tak ją uwielbiam. Za kolor, za wykończenie, za zapach, za piękne opakowanie i za to, że kosztuje grosze. Gdyby się jeszcze tak nie łamała... :(


Kremowy olejek myjący do twarzy i ciała marki Ziaja to moje odkrycie ostatnich miesięcy. Aktualnie nie wyobrażam sobie bez niego porannej pielęgnacji. Bardzo dobrze, ale jednocześnie bardzo delikatnie oczyszcza, nie podrażnia, nie pozostawia uczucia ściągnięcia. Ma dość gęstą, kremową konsystencję, bardzo delikatnie pachnie i jest szalenie wydajny. Nie zawiera SLSów, także jeśli szukacie takiego produktu, to przyjrzyjcie mu się bliżej. Recenzja na pewno się pojawi, zdecydowanie zasługuje na oddzielny post.

O malinowo-jeżynowym peelingu Tutti Frutti już Wam wspominałam (KLIK). To moje kolejne opakowanie, uzależniłam się od tego zapachu, jest cudowny! Pomijając kwestie zapachowe, to naprawdę mocny zdzierak, a co najlepsze- w śmiesznie niskiej cenie. Co tu dużo mówić, musicie go mieć!

Waniliowe masełko do ust Nivea to już tak sławny produkt w blogosferze, że chyba nie muszę się na jego temat rozwodzić. Cudnie nawilża, jeszcze lepiej pachnie, czego chcieć więcej?


Na koniec dwa słowa o moich ulubionych ostatnimi czasu perfumach, które dzięki M. katuję od Świąt Bożego Narodzenia i jeśli mam być szczera- nie mam zamiaru przestać. Zapach bardzo ciężki do opisania, ale niesamowicie kobiecy i niewątpliwie zwracający uwagę otoczenia. Chyba nie może się nie podobać. Ja go uwielbiam, wprawia mnie w dobry nastrój i dodaje pewności siebie. I podobno do mnie pasuje. :) Powąchajcie, jeśli jakimś cudem jeszcze go nie znacie. A mowa oczywiście o perfumach Euphoria Calvina Kleina. :)

Dajcie znać czy wśród moich ulubieńców znaleźli się i Wasi. Ja zbieram się na babski wieczór, miłego weekendu! :*

27 mar 2014

The style experience- marcowe Shiny!

Łazienkowa półka to po godzinie 22 jedyne miejsce w moim mieszkaniu, które w jakikolwiek sposób chce współpracować ze starym aparatem. Z maseczką na twarzy, kubkiem melisy i radiem Eska w tle, zapraszam Was na prezentację marcowej zawartości pudełka ShinyBox The Style Experience, które wcale nie ukrywam- niesamowicie przypadło mi do gustu.

Bo bardzo przeciętnej (według mnie) edycji lutowej, ekipa Shiny wyraźnie podniosła poprzeczkę. Jestem pod wrażeniem marcowego pudełka i choćbym bardzo chciała- naprawdę nie mam się do czego przyczepić. Brawo i oby tak dalej! :))

Publikuję ten post chyba jako ostatnia, a samo pudełko zostało już wyprzedane, ale tak się składa, że nie wszystkie produkty, które w nim znalazłam są dla mnie nowością, w dodatku większość z nich jest dość dobrze dostępna, także być może uda mi się Was nimi zainteresować. Zapraszam do dalszej lektury!


Marcowy box The Style Experience wzbogacił moją kosmetyczkę o sześć produktów, z czego dwa to produkty pełnowymiarowe. Najmniejsza miniaturka ma 15 ml, jestem na tak, bo taka pojemność pozwoli nam wyrobić sobie jakąś pierwszą opinię i zdecydować o ewentualnym zakupie pełnowymiarowego opakowania.

1. Zmysłowy scrub solny DELAWELL (39 zł/260 ml)
Nie wiem dlaczego myślałam, że będzie pachniał malinami? :) Malinowy nie jest, ale mimo to pachnie bardzo przyjemnie, jestem go strasznie ciekawa i nie mogę się doczekać kiedy zaliczy swój debiut. :)

2. Krem Sebium Pore Refiner BIODERMA (60 zł/ 30 ml)
Miałam próbkę tego kremu i zrobiła mi apetyt na więcej, także cieszę się że przed nami kolejne 15 ml znajomości. :)

3. Biała Glinka ORGANIQUE (30 zł/200 ml)
To nie jest moja pierwsza glinka Organique, ale jeśli będzie chociaż w połowie tak dobra jak Ghassoul, którą posiadam, to już jestem w siódmym niebie. Pokochałam Ghassoul miłością bezgraniczną, rewelacyjnie oczyszcza i uspokaja cerę, ma genialny skład i jest szalenie wydajna. Biała werjsa z założenia ma być delikatniejsza i według mnie- zapowiada się świetnie. Będzie recenzja porównawcza, na pewno! Ale musicie dać mi trochę czasu. :)

4. Biosiarczkowy żel do twarzy BALNEOKOSMETYKI  (28 zł/200ml) produkt pełnowymiarowy
Po pierwszych użyciach stwierdzam, że mam ochotę poznać tę markę bliżej  i mój portfel nie wydaje się być z tego powodu szczególnie zadowolony... :P

5. Ananasowy żel pod prysznic ORGINAL SOURCE (9 zł/250 ml)
Ja uwielbiam żele OS, dlatego obecność jednego z nich, w dodatku w cudownej, owocowej wersji zapachowej, która przypomina mi jak bardzo tęsknię za latem, jak najbardziej mnie cieszy.

+ Żel z 8% kwasem AHA (kwasem glikolowym) Paula's Choice- to już kolejny produkt w pudełku skierowany do posiadaczek cery problemowej. Jak dla mnie świetnie, ale równocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że nie każda z Was może być z takiego rozwiązania zadowolona...


Oprócz marcowego boxa w tym miesiącu otrzymałam od Shiny do przetestowania również zestaw kąpielowy od Anatomicals, w którym oprócz wypasionej poduszki i zapachowej świeczki znalazły się również dwa kosmetyki: maseczka termalna oraz sól do kąpieli.


Jeśli chciałybyście zgarnąć podobny nietuzinkowy zestaw, to odsyłam Was do konkursu, szczegóły znajdziecie TUTAJ.

shinybox.pl/blog/entry/id/411

Tak jak wspominałam, edycja marcowa jest już wyprzedana, ale jeśli jesteście zainteresowane- ruszyła sprzedaż kwietniowego pudełka, którego hasłem przewodnim będzie Fit&Shape (KLIK). Po cichu liczę, że będzie równie udane! :)


Jakie produkty obstawiacie w kwietniowej edycji? Co sądzicie o marcowym ShinyBoxie? Który produkt zainteresował Was najbardziej? 

Zostawiam Was z tą arstką pytań, a sama uciekam spać. Mam za sobą ciężki dzień i kilka nieprzespanych nocy, czas naładować akumulatory. Ściskam ciepło! :))

23 mar 2014

Denko- podsumowanie lutego i marca.

Spokojny, niedzielny poranek to idealny moment na podzielenie się z Wami moją opinią na temat kilkunastu produktów, które udało mi się zużyć w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Zapraszam na projekt DENKO! 

W styczniu takiego postu nie było, ale musicie uwierzyć mi na słowo- byłam dosłownie chodzącą beznadzieją jeśli chodzi o zużywanie kosmetyków i jakby tego było mało- otworzyłam chyba wszystko, co tylko dało się otworzyć. ;) Tym większym osiągnięciem wydają się być moje lutowo-marcowe zużycia. A będę lukrować dziś na potęgę i daję słowo, że gdy uda mi się przebrnąć w końcu przez skumulowane zapasy kosmetyków, którym winna jest moja natura chomika, wrócę do wielu z tych, które pokażę Wam i opiszę w dzisiejszym poście. Do powiedzenia mam całkiem sporo, także zaczynamy! 


1. SZAMPON PRZECIWŁUPIEŻOWY PIROLAM
Mój ulubieniec jeśli chodzi o profilaktykę. :) Używałam go zapobiegawczo co któreś mycie i za każdym razem kiedy zaczynałam odczuwać swędzenie i podrażnienie skóry głowy. Z większymi problemami sobie nie poradzi, ale jako "pierwsza pomoc" sprawdza się naprawdę nieźle. Do tego ładnie pachnie, dobrze oczyszcza, ale nie plącze włosów i nie przesusza ich jakoś bardzo. To już chyba moje czwarte, albo piąte opakowanie. Szukajcie go w aptekach!

2. SKONCENTROWANY SZAMPON WZMACNIAJĄCY DO WŁOSÓW OSŁABIONYCH I WYPADAJĄCYCH PHARMACERIS
Jeśli chodzi o wypadanie włosów, to nie zauważyłam po nim raczej żadnej poprawy, ale i tak się polubiliśmy. :)  Dobrze oczyszcza skórę głowy, nie podrażnia jej, a włosy wyglądają po nim po prostu ładnie. Jest bardzo wydajny, cudnie pachnie, a w promocji można go dorwać nawet za 20 zł. Na pewno jeszcze do niego wrócę. To już mój trzeci szampon Pharmaceris, ze wszystkich jestem bardzo zadowolona i wersje do skóry łojotokowej oraz z łupieżem suchym również mogę Wam szczerze polecić. 

3. EKSPRESOWA MASKA DO WŁOSÓW DULASENSES RICH REPAIR GOLDWELL
Nakładałam ją od połowy włosów jako zwykłą odżywkę przy każdym myciu i całkiem mi się sprawdzała. Włosy ładnie się po niej układały i rozczesywały, ale warto zaznaczy, że ja nie mam z nimi właściwie żadnych problemów (no oprócz tego, że lecą na potęgę) i nawet umyte samym szamponem wyglądają dobrze (o ile trzy włosy na krzyż mogą wyglądać dobrze :P). Na zakup pełnowymiarowego opakowania się nie skuszę ze względu na cenę, ale maska sama w sobie jest naprawdę całkiem fajnym produktem. 


4. PŁYN MICELARNY BEBEAUTY
Stały bywalec w mojej łazience, który swego czasu wychwalałam pod niebiosa, teraz niestety zaczął mnie trochę podrażniać... Nie dzieje się tak za każdym razem i nie wiem od czego to zależy. W każdym razie jeśli jeszcze nie znacie tego produktu, to mimo wszystko polecam Wam go przetestować. U mnie przez kawał czasu sprawdzał się idealnie i bez zarzutów, jest duża szansa, że sprawdzi się i u Was. Cena również jest bardzo, ale to bardzo zachęcająca.

5. DELIKATNA PIANKA OCZYSZCZAJĄCA DO SKÓRY ALERGICZNEJ I WRAŻLIWEJ PHARMACERIS 
Genialny produkt! Cudowny do porannego oczyszczania twarzy, ale z delikatnym makijażem również sobie poradzi. :) Bardzo wydajna! Opakowanie o pojemności 50 ml wystarczyło mi prawie na miesiąc codziennego używania. Jest łagodna, delikatna, nie przesusza, a jej używanie to właściwie sama przyjemność. Na bank jeszcze się spotkamy. :)


6.  ŻEL POD PRYSZNIC ORGINAL SOURCE MANGO&MACADAMIA
Wiele razy pisałyście mi, że te żele Was przesuszają, ja je bardzo lubię i często do nich wracam. Oryginalne, niebanalne zapachy wśród których każda z nas znajdzie coś dla siebie. Moją ulubioną wersją jest malinowo-waniliowa i od niedawna również kokosowa, ale trzeba przyznać, że zapachowy duet mango i makadamia też ma coś w sobie i bardzo dobrze mi się kojarzy. Zapach idealny na lato, pachnie w całej łazience i dość długo utrzymuje się na skórze. :)

7. ŻEL POD PRYSZNIC BALEA FIJI PASSIONFRUIT
Moja obsesja na punkcie żeli Balea trwa w najlepsze, całe szczęście że mam ich jeszcze trochę w swoich zapasach. Ten polubiłam za zapach i cudowny smerfowy kolor. Więcej na jego temat znajdziecie w TYM poście i właśnie tam odsyłam wszystkich bliżej zainteresowanych. :)


8. ZMYWACZ DO PAZNOKCI ISANA Z OLEJKIEM MIGDAŁOWYM
Zmywacz jak zmywacz, ale lubię go bo jest wydajny i nie muszę latać uzupełniać braków co tydzień. Radzi sobie właściwie z każdym lakierem, nie przesusza jakoś bardzo paznokci, wracam do niego w kółko, a to chyba o czymś świadczy.

9. OLIWKOWY BALSAM DO UST ZIAJA
Bardzo, bardzo fajny produkt, do którego wróciłam po długiej przerwie. Ślicznie pachnie i naprawdę dobrze nawilża. Opakowanie w tubce jest wygodne i według mnie zdecydowanie bardziej wydajne niż sztyft. Aktualnie w Rossmannie w promocji za niecałe 4 zł, także jeśli jesteście zainteresowane, to biegnijcie. Sama mam zamiar skusić się teraz na wersję kokosową i kakaową. Polecam!


9. MASKARA CLUMP DEFY MAX FACTOR
Bardzo dobry tusz do rzęs, ale chyba niekoniecznie dla mnie. Polecam dziewczynom, które lubią delikatnie podkreślone rzęsy, wydłużone, idealnie wyczesane. Sprawdzi się u Was super, bo daje naprawdę naturalny efekt właściwie od razu po otwarciu. To jeden z tego typu (nielicznych swoją drogą) produktów, którym nie trzeba dawać czasu. ;) Ja lubię jednak trochę bardziej podkreślone rzęsy, więc w moim przypadku nie było mowy o efekcie "wow", ale zdaję sobie sprawę, że ten produkt zdecydowanie znajdzie swoje zwolenniczki. Szczoteczka jest bardzo podobna do słynnego  żółtego tuszu z Lovely Curling Pump Up, jednak efekt zdecydowanie  bardziej subtelny. Trwałość i wydajność bez zarzutu. Cena dość wysoka, ale warto polować na promocje. Jeśli Wasze rzęsy z natury są ładne i długie, albo zwyczajnie szukacie produktu, który delikatnie je podkreśli to z czystym sumieniem polecam Wam ten produkt. Zwolenniczki bardziej dramatycznego efektu powinny go sobie odpuścić.

10. LAKIER DO PAZNOKCI GOLDEN ROSE #266
Piękny kolor mlecznej czekolady, który niestety zgęstniał do tego stopnia, że nie jestem w stanie już go dłużej używać. Ostatnio jakoś nie po drodze mi z lakierami GR, co nie zmienia faktu, że nadal bardzo je lubię. Więcej na jego temat opowiedziałam Wam wieki temu w TYM poście, zapraszam.

11. CZARNY EYELINER WIBO
Jak za 5 zł to naprawdę niezły produkt. Cieniutki pędzel jest precyzyjny i dość łatwy w obsłudze. Pigmentacja całkiem dobra, trwałość również bez zarzutów. Teraz mam ochotę przetestować coś nowego, ale przy ograniczonym budżecie pewnie jeszcze do niego wrócę.


12. ANTYBAKTERYJNA, OCZYSZCZAJĄCA MASECZKA NA TWARZ PERFECTA 
Jedna z moich ulubionych jeśli chodzi o Perfectę. To nie jest co prawda jeden z tych produktów, w przypadku których od razu po użyciu zobaczycie efekty, które powalą Was na kolana, ale regularne stosowanie zdecydowanie uspokaja cerę. Polecam spróbować na sobie.

12. PRÓBKA SZAMPONU DERMATOLOGICZNEGO ELESTABION S FLOSLEK
Zapowiadał się całkiem fajnie, ale dwie saszetki to zdecydowanie za mało, żeby powiedzieć na jego temat coś więcej. Jeśli wiecie czy dostanę go w SuperPharmie to dajcie znać. :)

13. REGENERUJĄCA MASECZKA Z GLINKĄ BRĄZOWĄ ZIAJA
Nie wiem która to już saszetka, ciągle wracam do tej maseczki, bardzo fajnie się u mnie sprawdza. :)

I to już koniec tego posta tasiemca. :) Koniecznie dajcie znać czy używałyście któregoś z pokazywanych przeze mnie dzisiaj produktów, jestem bardzo ciekawa Waszej opinii!
Zmykam na śniadanie życząc Wam udanej niedzieli i dużo słońca w nadchodzącym tygodniu! :)

21 mar 2014

Peach dream & Smokey dust - cienie w kremie P2.

Nawet nie wiecie jak czekałam na ten weekend! Mam za sobą koszmarny tydzień czego dowodem jest moja pięćdziesiąta z kolei przerwa w regularnym blogowaniu. Nie obiecuję poprawy, bo nie zapowiada się na nagłą zmianę mojego trybu życia, ale skłamałabym gdybym napisała, że nie brakuje mi takiej formy blogowej aktywności. Chcę przez to powiedzieć, że fajnie jest móc znowu dla Was napisać! :)

A dzisiaj trochę o makijażu. :) Opowiem Wam o dwóch cieniach w kremie marki P2, które testowałam z nadzieją, że będą ciekawą i przede wszystkim- tańszą alternatywą, dla cieszących się coraz większą popularnością cieni Maybelline Color Tattoo. Jeśli szukacie tego typu produktu, albo zwyczajnie jesteście ciekawe mojej opinii na temat bohaterów dzisiejszego posta, to zapraszam do dalszej lektury! 


To za co ja osobiście najbardziej cenię sobie cienie w kremie to ich łatwa, szybka i bezproblemowa aplikacja. Kremowo-żelowa konsystencja pozwala nam wykonać pełny makijaż oka właściwie przy użyciu tego jednego produktu i tuszu do rzęs. :) Cienie Stay Colored! przypominają delikatny mus, do którego nałożenia nie potrzebujemy właściwie nawet pędzelka, to super rozwiązanie szczególnie w czasie podróży i wyjazdów. Co ważne- konsystencja nie zmienia się z upływem czasu, z czym spotykałam się przy innych produktach tego typu m.in w firmie Essence. Gdybym miała porównać cienie marki P2 do cieni Maybelline, powiedziałabym że są trochę bardziej tępe i cięższe w obsłudze, ale z kolei zdecydowanie bardziej trwałe. Na moich powiekach bez bazy trzymają się w bardzo dobrym stanie około 5 godzin, po tym czasie zaczynają się rolować i wymagają poprawki.


Można ich używać zarówno solo jak i w połączeniu z innymi, np prasowanymi czy wypiekanymi cieniami (trzeba jednak zaznaczyć, że nie z każdym cieniem się lubią). Ja lubię ich używać również jako bazę pod cienie, podkreślać nimi wewnętrzny kącik, dolną powiekę, albo rysować kreskę na górnej. Cienie po chwili jakby zastygają, co oczywiście przyczynia się do ich trwałości, ale z drugiej strony może być też minusem- trzeba nauczyć się szybko z nimi pracować. ;)
Nie zauważyłam ich blaknięcia, ani rozmazywania się, w tych dwóch kwestiach wypadają właściwie bez zarzutu. 


Cień nr #120, określony przez producenta jako Smokey Dust to ciepły, lekko złotawy odcień brązu. Do złudzenia przypomina sławny #35 On and On Bronze od Maybelline. Zresztą zobaczcie same, różnica na pierwszy rzut oka jest właściwie niezauważalna...


Ich wykończenie określiłabym jako lekko metaliczne, pięknie rozświetlają oko, usuwają zmęczenie i cudnie mienią się w słońcu. I pasują właściwie każdej tęczówce! :)

Niech Was nie zmyli nazwa... cień Peach Dream (#110) wcale nie jest taki brzoskwiniowy, dla mnie to po prostu szampańskie, beżowe złoto, idealne zresztą po nieprzespanej nocy. :)


PODSUMOWUJĄC: Jeśli planowałyście zakup tego typu produktu, to myślę że mogę Wam polecić cienie marki P2. Cena jest zdecydowanie niższa w porównaniu do ogólnodostępnych drogeryjnych cieni w kremie, a jakość zdecydowanie porównywalna. Czy polecam? Tak, jeśli lubicie taką formę aplikacji, albo dopiero zaczynacie swoją przygodę z makijażem i nie potrzebujecie kupować całej paletki i kompletu pędzli. Zwracam jednak uwagę, że praca z tymi cieniami nie jest najłatwiejsza: szybko "zastygają" i bez bazy rozprowadzają się dość tępo. Warto się jednak z nimi "pomęczyć", bo ich trwałość jest naprawdę nie zła, kolory piękne, a ilość zastosowań wręcz nieograniczona. :)

Po więcej szczegółów odsyłam Was na stronę drogerii kokardi.pl, w której możecie dorwać te cienie w cenie 15,11 zł za słoiczek 5ml (KLIK). Do 23 marca sklep oferuje darmową wysyłkę. :)


Dajcie znać czy lubicie cienie w kremie i czy macie w tej kategorii swojego ulubieńca. :) Ja uciekam na spacer, pogoda nas rozpieszcza! Miłego popołudnia! :*

12 mar 2014

Wiosenna lista życzeń.

Piękne słońce w Bydgoszczy od kilku dni wyraźnie daje mi do zrozumienia, że wiosna nadchodzi wielkimi krokami. Nie mogę się doczekać! Uwielbiam tę porę roku, napędza mnie do przełączenia się na tryb pozytywnego myślenia i budzi we mnie resztki tej dobrej energii, którą jakimś cudem uśpiły zimowe miesiące. Łatwiej rano zmierzyć się z dźwiękiem budzika i uwolnić się spod ciężkiej kołdry, łatwiej poukładać wewnętrzny bałagan, pójść o krok dalej i sięgnąć po więcej.

W wiosennym nastroju i z marcowym uśmiechem zapraszam więc dzisiaj na kolejną sezonową edycję moich zakupowych planów. Mam nadzieję, że uda mi się Was zainspirować i wśród moich niekoniecznie kosmetycznych zachcianek wypatrzycie dla siebie coś ciekawego. :)

Od poprzedniej, zimowej listy życzeń (KLIK) minęły prawie trzy miesiące. Muszę się Wam pochwalić, że udało mi się wykreślić z niej większość małych marzeń, którymi się z Wami dzieliłam. Cały czas poluję jeszcze na ciepły, jasny szlafrok, których ceny w sklepach niestety mnie rozbrajają i romantyczną pościel, ale w tej kwestii moim wymaganiom może sprostać jedynie Ikea. ;)

Co jeszcze planuje upolować z ciągu najbliższych trzech/czterech miesięcy? Zobaczcie same!





Wiosną w mojej szafie jeszcze więcej sukienek. Kremy, beże i biel to wręcz coroczna tradycja, ale tym razem zachorowałam jeszcze na prostą sukienkę z krótkim rękawem w wersji denim i właśnie na taką zamierzam polować. Must havem w mojej szafie są też białe tenisówki, wiosna bez nich od jakiegoś czasu dla mnie nie istnieje. :)
Jeśli jesteśmy już przy ubraniowych brakach, to przydałby się uzupełnić moją garderobę w nowy kardigan "do wszystkiego" i błękitne rurki, ale w tej kwestii jestem wyjątkowo wybredna...
Dresową spódniczkę już mam, szpilki ze Stradivariusa też są już prawie moje, a torebka powiedzmy, że w trakcie poszukiwań. Trochę gorzej będzie z podkładem Estee Lauder. Cena zbija z nóg, ale oszczędzam, intensywnie oszczędzam. ;))
Szkatułkę pewnie zdobędę na dniach, z owocowymi mgiełkami YR też nie powinno być problemów. Przy okazji zapytam- macie wśród nich swoich faworytów? Wstępnie stawiam na kokos i owoce leśne, ale jestem skora jeszcze to przemyśleć. ;)
Największy wiosenny wydatek to zdecydowanie nocny stolik z serii Hemnes by Ikea. Od dawna choruję na białe meble, ale od kiedy to cudo ma moja siostra, zachorowałam na nie jeszcze bardziej!

Macie już zakupowe plany na wiosnę? :) Czy są wśród Was posiadaczki słynnego podkładu Double Wear albo wersji Light? Potrzebuję utwierdzić się w przekonaniu, że warto w niego zainwestować takie kolosalne pieniądze. ;)

Pozdrawiam!

9 mar 2014

Opatrunek w mleczku? Regenerujące mleczko do ciała Garnier.

Czerwona seria kosmetyków Garnier, zawierająca syrop z klonu i przeznaczona do intensywnej pielęgnacji bardzo suchej skóry, zdecydowanie kojarzy mi się z moją siostrą. Sama miałam okazję używać jedynie regenerującego kremu do rąk, który znalazł się w moich ulubieńcach, a swego czasu również lekkiego kremu do twarzy, który w okresie licealnym sprawdzał się u mnie wprost idealnie. Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją kolejnego przedstawiciela rodziny, tym razem jest nim regenerujące mleczko do ciała, które według producenta nie tylko błyskawicznie się wchłania, ale i zapobiega uczuciu szorstkości skóry, stanowiąc niejako jej opatrunek. Jeśli jesteście ciekawe co mam do powiedzenia na temat tego produktu i jak wypada on w konfrontacji z moimi dobrymi wspomnieniami i skojarzeniami dotyczącymi całej czerwonej serii kosmetyków Garnier, to zapraszam do dalszej lektury!

 

Tradycyjnie już zacznijmy od opakowania. Choć jestem ostatnio wielką fanką odkręcanych słoików, które pozwalają wydobyć produkt właściwie do ostatniej kropli, doceniam prostą, całkiem praktyczną i wygodną w użytkowaniu buteleczkę mleczka Garnier. Jest poręczna, nie zajmuje dużo miejsca w podróżnej torbie, a dozownik jest precyzyjny i wydobywa odpowiednią ilość produktu.

Co mamy w środku? Naprawdę całkiem przyzwoity produkt! Posiadaczki bardzo suchej i bardzo wymagającej skóry prawdopodobnie nie będą w 100% usatysfakcjonowane z działania tego mleczka, ale do codziennej pielęgnacji skóry bez większych problemów, ten produkt sprawdza się naprawdę nieźle, powiedziałabym nawet, że bez zarzutów. :)


To co zdecydowanie przemawia na jego korzyść to konsystencja. Sięgając po mleczko, oczekuję produktu lekkiego, takiego który błyskawicznie się wchłonie i nie pozostawi po sobie tłustego, wyczuwalnego i nieprzyjemnego dla wielu z Was filmu. Producent nie przesadził i nie ubarwił informacji na opakowaniu, dosłownie chwilę po aplikacji możemy wskoczyć już w ulubione, super obcisłe dżinsy czy piżamę. Słowo daję! Dodatkowo, produkt bardzo przyjemnie się rozprowadza i bez problemu rozsmarowuje. Ma śliczny, delikatny i nienachalny zapach, który satysfakcjonuje nawet mnie, fankę słodkich, ciężkich, jadalnych aromatów. Lubię sięgać po to mleczko szczególnie rano, i nie tylko dlatego, że spiesząc się nie mogę sobie pozwolić na czasochłonną aplikację, ale również ze względu na ten subtelny zapach- mam pewność, że nie będzie gryzł się z moimi ulubionymi perfumami.


Zatrzymajmy się na chwilę przy właściwościach pielęgnacyjnych tego mleczka. Stosowane regularnie, po każdej kąpieli czy prysznicu, bardzo ładnie dba o naszą skórę, utrzymując ją w dobrej kondycji. Likwiduje nieprzyjemne uczucie ściągnięcia, szorstkości i swędzenia, nie podrażnia, nie uczula, nawet bezpośrednio po depilacji. Pozostawia skórę gładką, nawilżoną i przyjemną w dotyku. Nie poradzi sobie jednak z większymi przesuszeniami, w takim przypadku sięgam po oliwkę, albo gęste, treściwe masło.

W składzie znajdziemy co prawda parafinę i silikon, ale mojej skórze one szczególnie nie straszne... Możemy dopatrzyć się też olejku palmowego i masła shea. 
Dla zainteresowanych wrzucam cały skład:


Podsumowując: jeśli szukacie lekkiego mleczka, którego będziecie mogły używać w biegu, po porannym prysznicu i nie macie bardzo wymagającej skóry, to polecam Wam produkt marki Garnier. Lubię go za lekką konsystencję, szybkie wchłanianie się i przyzwoite właściwości pielęgnacyjne, które przy regularnym stosowaniu zapewniają mojej skórze wystarczający poziom nawilżenia. Na plus zaliczam również delikatny zapach, który nie gryzie się z moimi perfumami i stosunek ceny do wydajności. Za opakowanie o pojemności 250 ml w promocji płacimy trochę mniej niż 10 zł, myślę że warto się skusić, szczególnie w nadchodzącym (mam nadzieję!) wielkimi krokami wiosennym okresie, kiedy gęste, treściwe masła odejdą trochę na dalszy plan.

Dajcie znać czy używałyście tego produktu i jaki macie stosunek do czerwonej serii kosmetyków Garnier. Macie wśród nich swojego ulubieńca? Czekam na Wasze komentarze! 

***
Ten post miał pojawić się wczoraj, ale system automatycznej publikacji nie zechciał ze mną współpracować. :P Dobrej nocy! :*

7 mar 2014

Luty w zdjęciach.

Zafundowałam sobie chyba najdłuższą przerwę od blogowania i kontaktu z Wami i zostawiłam Was bez odzewu prawie na dwa tygodnie, ale musicie uwierzyć mi na słowo, mam za sobą naprawdę ciężki czas. Całe szczęście dziś w moim życiu trochę ciszej i spokojniej, świat wokół zwolnił, a ja znów uśmiecham się do siebie pod nosem z byle powodu. Melduję się jako najszczęśliwsza osoba na świecie, wracam z dobrym humorem, większą energią i zapałem do pracy. Mam nadzieję, że uda mi się zarazić swoim optymizmem i Was. :) Zapraszam na luty w zdjęciach!

Lubię luty. Jako zodiakalna Ryba pod koniec miesiąca świętuję swoje urodziny, a z każdym dniem coraz bardziej słychać i czuć już wiosnę. W tym roku luty nie oszczędził mnie i mojej rodzinie zmartwień, kłopotów i tęsknoty. Przygniótł nadmiarem obowiązków, sporą dawką stresu, jeszcze większą zmęczenia i rozczarowania. Przyczepił się do mnie, by bawiąc się moimi emocjami, pokazać mi jaka jestem silna... Może dlatego marzec powitałam z zreanimowaną wiarą w siebie i w marzenia? W każdym razie i Wam tego z całego serca życzę!


1. Zwyklak dnia. Ostatnio dzielę ubrania na dwie kategorie: pasuje pod fartuch vs nie pasuje pod fartuch. :D
2. Staram się jeść coś przed wyjściem z domu... Ale różnie mi to wychodzi. :( Danio waniliowe + musli czekoladowe + banan to mój ulubiony i najbardziej zjadliwy o wczesnej porze zestaw śniadaniowy.
3. Bezapelacyjnie dostaję najładniejsze kwiaty na świecie. :))) Nie tylko w Walentynki!
4. Walentynkowa (prawie) kolacja (prawie) przy świecach. :D Pizza na podłodze też może smakować całkiem nieźle!
5. Chemia fizyczna niszczy mi życie level hard, czyli sesja w pełni.
6. Mój romans z Konturkiem dobiega końca. Fizjologio, nie będę tęsknić!
7. Zawalamy noce i uczymy się do poprawki... W kupie raźniej. :)
8. Próbowałyście śródziemnomorskiej kanapki w Mac'u? Niezdrowa pychota. :)
9. Osiemnastkowy prezent dla siostry już jest! Lilou ♥


1. Mini zakupy na poprawę okropnego, międzyegzaminowego nastroju.
2. Zakochałam się w duperelach i dodatkach z czekoladowej serii salonów Empik. Po długim wzdychaniu i biciu się z myślami wróciłam do domu tylko z kubkiem, za to chyba setnym w mojej kolekcji. Genialny, prawda? :) Kawa z mlekiem smakuje w nim wyśmienicie!
3. Pierwsza wspólna noc z biochemią.
4. Uwielbiam te ciemne buteleczki z odczynnikami, wyglądają genialnie!
5. No to stuknęło mi 21! Kruche ciacho z kremem robi za tort. :) 
6. Kolejne kwiaty... I nie szkoda wyrzucić poprzednich... :)
7. Urodzinowy prezent by M.
Tym oto sposobem pokochałam INGLOTA i Freedom System. Więcej o mojej miłości od pierwszego wejrzenia, a raczej pierwszego użycia już lada moment.
8. Kiedy ja zacznę chodzić w obcasach na co dzień?
9. Kolejny szybki i super prosty pomysł na obiad już czeka na publikację. Kurczak z brokułami w cieście francuskim, czyż nie brzmi przepysznie? :)

PS. Widzimy się już jutro, w typowo kosmetycznym poście. Dziękuję za wszystkie miłe słowa, życzenia i to, że cały czas tu jesteście! :)))
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...