29 kwi 2014

WYGRAJ Egyptian Magic - konkurs z ShinyBox.

Zgodnie z obietnicą (i niewielkim poślizgiem) zapraszam Was dzisiaj na konkurs, w którym jedna z Was będzie mogła zgarnąć pełnowymiarowe opakowanie kremu Egyptian Magic [59 ml], którego recenzja pojawiła się na moim blogu kilka dni temu. Jeśli ją przegapiłyście, odsyłam Was do tego posta (KLIK).
Zasady są jak zwykle banalnie proste, wystarczy wypełnić poniższy formularz, odpowiedzieć na pytanie konkursowe i zapoznać się z regulaminem.




Warunki rozdania:
  • Warunkiem koniecznym do wzięcia udziału w rozdaniu/konkursie jest wypełnienie formularza, polubienie profilu ShinyBox na fb i odpowiedź na pytanie konkursowe: Jakie cechy powinien posiadać Twój wymarzony krem?
  • Konkurs trwa do piątku 9 maja, do północy. Maksymalnie 3 dni później wyłonię zwycięzcę i skontaktuję się z nią w celu uzyskania adresów do wysyłki.
  • Zwycięzca zostanie wyłoniony na podstawie krótkiej odpowiedzi na pytanie konkursowe. 
  • Na kontakt ze zwycięzcą czekam 5 dni od momentu ogłoszenia wyników. 
  • W konkursie mogą wziąć udział osoby pełnoletnie oraz osoby, posiadające zgodę opiekuna.
  • Konkurs jet otwarty dla wszystkich mieszkających na terenie Polski.
  • W konkursie można wziąć udział jednokrotnie, wszelkie próby oszustwa wiążą się z dyskwalifikacją.
  • Organizatorem konkursu jestem ja, fundatorem nagrody ShinyBox.
  • Zabawa nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 r. o grach hazardowych (Dz. U. z 2009 r., Nr 201, poz. 1540).
 

Macie czas do 9 maja do północy, wybiorę najciekawszą odpowiedź, a o wynikach poinformuje Was kilka dni później. :)
Uwaga! Nie musicie posiadać konta Google, żeby wziąć udział w konkursie, obserwowanie mojego bloga nie jest warunkiem koniecznym. Pamiętajcie, żeby polubić profil ShinyBox na fb i nie zapomnijcie podać adresu e-mail, żebym mogła się z Wami skontaktować!

26 kwi 2014

Fit&Shape, czyli kwietniowy ShinyBox.

Po genialnym pudełku marcowym (KLIK), przyszedł czas na kwietniowe. Czy tym razem jestem równie zadowolona? Niestety nie bardzo...

Po pierwsze, zawartość boxa średnio wpasowuje się w hasło przewodnie edycji kwietniowej, czyli Fit&Shape... Nie dziwię się zatem, że tak wiele Dziewczyn jest zawiedzionych. Box miał być przepisem na jędrne, zadbane ciało i piękną sylwetkę, miał przygotować nas na nadejście lata i porwać w wir zdrowego trybu życia. Mnie zawartość raczej nie porwała, bywało zdecydowanie lepiej... Ale po kolei!


W środku znalazłam pięć produktów, z czego dwa to produkty pełnowymiarowe...

 1) CLARENA diamentowy krem liftingujący na dzień- w wieku 21 lat nie potrzebuję liftingu. ;) Powędrował do mamy i jest zachwycona. [100 zł/50 ml]

2) MYTHOS AND FLAX oliwkowy żel pod prysznic i gąbka z lufy- firmę Mythos znam i bardzo lubię, za to do gąbek nie pałam jakąś specjalną miłością.. Cena takiego zestawu to 66 zł, mimo wszystko jestem ciekawa tej "lufy" i uważam, że to najmocniejsza pozycja w całym boxie.

3) SYIS ampułka antycellulitowa z kofeiną i teofiliną- pomijając już fakt, że nie używam takich produktów... 10 ml? Jak po takiej pojemności zauważyć jakiekolwiek efekty? [50 zł/30 ml]

4) DONEGAL lakier do paznokci i naklejki- trafił mi się kolor barbie-pink i skorzystała z nich młodsza siostra mojego chłopaka. Nie lubię takich gadżetów. :P Lakier jest całkiem ładny, to taki granatowo-szary odcień, ale mam podobny, więc poleciał do siostry. [cena zestawu to 12 zł]

5) REXONA antyperspirant Aloe Vera- o ile nie mam nic do antyperspirantów z Rexony i sama je często kupuję, to mimo wszystko uważam, że jego obecność w kwietniowej edycji jest raczej średnim rozwiązaniem. Produkt na tyle popularny i ogólnodostępny, że chyba każda z nas miała okazję go poznać... W promocji dostępny nawet za 6 zł. [12 zł/szt.]

A jakie są Wasze wrażenia? Co myślicie o kwietniowej edycji Shiny? 

Jako ambasadorka, w pudełku znalazłam również krem Egyptian Magic


 Z racji tego, że miałam okazję już go poznać i przetestować, a jego recenzja pojawiła się na blogu wczoraj (KLIK), pełnowymiarowe opakowanie powędruje do jednej z Was. Zapraszam na konkurs już w poniedziałek! :)

Tymczasem życzę Wam udanego weekendu! Nie szalejcie za bardzo w drogeriach, wystarczy już że ja się spłukałam. :P

25 kwi 2014

Magia zamknięta w słoiczku? Krem Egyptian Magic.

Robi furorę zagranicą. Uwielbia go Kate Hudson, leczy blizny, niedoskonałości, nawilża, ma dziesiątki zastosowań. Zawiera jedynie naturalne składniki i jest samo-konserwujący się, ważny trzy lata od momentu otwarcia. Słyszałyście o kremie Egyptian Magic? Właśnie tak opisuje go producent. Jeśli jesteście ciekawe tego produktu i macie ochotę poznać moją opinię na jego temat, to zapraszam do dalszej lektury!


Krem zamknięty jest w plastikowym, odkręcanym słoiczku, który przychodzi do nas zabezpieczony folią, zawierającą informacje w języku polskim.
Jest praktycznie bezzapachowy, występuje w formie stałej, rozpuszcza się pod wpływem ciepłoty palców, a konsystencją przypomina maść- jest tłusty, oleisty i zawiera drobne wyczuwalne grudki, które wynikają najprawdopodobniej z krystalizacji miodu. Rozprowadza się bez zarzutu, natomiast dość wolno się wchłania i pozostawia na skórze tłustą warstwę ochronną, która na pewno nie każdemu przypadnie do gustu. Ja lubię używać tego typu kremów na noc, a także w dni, kiedy nie wychodzę z domu, a moja skóra potrzebuje solidniejszego nawilżenia i natłuszczenia, nie jest to dla mnie zatem wielkim problemem.

Zanim przejdziemy do działania, przyjrzyjmy się na chwilę obietnicom producenta...

Krem stosuję od 2,5 miesiąca. Najbardziej cenię go za szeroki zakres zastosowań i w pełni naturalny skład. Świetnie, że jest tak uniwersalny. Można używać go do twarzy, na przesuszone dłonie, stopy, skórki wokół paznokci, a nawet w okolice oczu i na usta. Super sprawdził się u mnie szczególnie w czasie choroby, kiedy miałam bardzo podrażnione okolice nosa oraz do demakijażu oczu- genialnie usuwa wodoodporny liner czy maskarę. Producent poleca również stosowanie go do pielęgnacji końcówek włosów oraz na skórę głowy w celu wzmocnienia cebulek. Ja ze względu na ŁZS i nadmierne wypadanie włosów, nie próbowałam takiej formy aplikacji. Co ważne- mogą go używać również kobiety w ciąży, a nawet niemowlęta. :)

Niestety- kompletnie nie nadaje się pod makijaż. Producent zaleca przed nałożeniem podkładu pozostawienie kremu na około 20 minut, w celu nasycenia się skóry składnikami, a następnie usunięcia jego nadmiaru, ale przy mojej tłustej strefie T, nawet takie rozwiązanie się nie sprawdza...

Wspominałam o w pełni naturalnym składzie? Za to piątka z plusem! :)

Powinien sprawdzić się również przy cerze tłustej- przy regularnym, codziennym stosowaniu nie zauważyłam zapychania porów i wysypu niedoskonałości. Polecam go Wam jeśli macie za sobą kurację kwasami- ładnie nawilża cerę i pozwala pozbyć się suchych skórek.


Nie jest to krem, który diametralnie zmienia stan naszej skóry i po jednej aplikacji zafunduje nam efekt "wow", rano nie obudzimy się bez pryszczy, zmarszczek i z odmienioną cerą, ale jeżeli Wasza skóra jest wymagająca, wrażliwa, sucha czy podrażniona i szukacie produktu o naturalnym składzie, który ją ładnie nawilży i odżywi, i możecie przeznaczyć na niego trochę więcej pieniędzy, to polecam Wam ten produkt. Jestem pewna, że sprawdzi się on również u posiadaczek cer tłustych i mieszanych, które szukają treściwego kremu na noc, albo do zadań specjalnych.

Podsumowując: Egyptian Magic to niewątpliwie dobry produkt, o świetnym składzie, ale jednocześnie nie taki, bez którego nie można się obejść. Jeżeli nie macie dużych problemów skórnych, nie zależy Wam na kosmetyku pochodzenia naturalnego, a drogeryjne kremy spełniają Wasze wymagania i oczekiwania, to odpuście sobie zakup tego produktu.
Ja widzę i doceniam jego działanie, uniwersalność oraz wachlarz zastosowań i cieszę się, że miałam możliwość jego przetestowania. Bardzo prawdopodobne, że w przypływie większej gotówki zdecyduję się na zakup kolejnego opakowania. 


PLUSY: 
- świetny, naturalny skład
- nawilża, odżywia i regeneruje skórę
- uniwersalność, wiele zastosowań
- nietestowany na zwierzętach
- nie podrażnia, nie zapycha
- bezzapachowy 
- wydajność 

MINUSY:
- cena, dostępność
- przy tłustej cerze nie nadaje się pod makijaż


Jeśli jesteście zainteresowane zakupem tego kremu albo chciałybyście uzyskać więcej informacji na jego temat, odsyłam Was na stronę producenta (KLIK).
Opakowanie: 59 ml -> 98 zł
                    118 ml -> 169 zł
Zostawiam również link do recenzji na wizażu: KLIK 

Znacie ten magiczny krem? Słyszałyście o Egyptian Magic? :)

PS. Jeśli zainteresował Was ten post, to już w poniedziałek zapraszam na małą niespodziankę! :)

18 kwi 2014

Zakupowo raz jeszcze -> trochę pielęgnacji.

Tradycji stało się za dość. To już kolejne święta z rzędu, kiedy to choroba uziemiła mnie w domu... Od kilku dni witam dzień zakatarzona, z bolącym gardłem, łzawiącymi oczami i atakami duszności, a czerwonego nosa mógłby pozazdrościć mi sam Rudolf. :(
Mam nadzieję, że u Was trochę zdrowiej i weselej! Zanim uciekniecie piec mazurki i świąteczne babeczki, zapraszam Was na szybki haul zakupowy, a w nim trochę kosmetyków do pielęgnacji. Jeśli przegapiłyście część pierwszą i macie ochotę zobaczyć nowości makijażowe, które wpadły do mojej kosmetyczki w ostatnich tygodniach, odsyłam Was do TEGO posta. Nie przedłużając, zaczynamy!


Kuracja łagodząca zmiany trądzikowe i podrażnienia Ziaja Med- kolejne miłe zaskoczenie jeśli chodzi o Ziaję. Lekki, delikatny krem, idealny na co dzień. Ładnie nawilża, fajnie sprawdza się pod makijaż, nie zapycha, nie uczula. Dostaniecie go w aptekach i drogerii SP. Polecam przyjrzeć mu się bliżej. Recenzja już niebawem. :)

Płyn micelarny Ideal Soft L'Oreal- kolejne opakowanie, które dorwałam w promocji za około 10 zł, bardzo polubiłam ten produkt. Super sprawdza się przy demakijażu oczu, ale jednocześnie jest bardzo delikatny. Jeśli jesteście zainteresowane, odsyłam Was do recenzji (KLIK).

Aktywny peeling enzymatyczy do cery tłustej i mieszanej Dermika Pure- dorwałam go w SP za 9,99 zł. :) Jestem bardzo ciekawa jak się sprawdzi, jeszcze go nie otwierałam.


Specjalistyczny szampon kojący do skóry wrażliwej Pharmaceris- kolejny szampon Pharmaceris na który się skusiłam, skaczę po różnych wersjach i wszystkie sprawdzają się u mnie tak samo dobrze. Lubię je za to, że skutecznie oczyszczają skórę głowy, ale jednocześnie jej nie przesuszają, w dodatku są szalenie wydajne. Polujcie na promocje. :)

Odżywka w sprayu Schauma odbudowa i pielęgnacja- jako tańszy zamiennik dla GlissKura. :) Skusił mnie piękny, czekoladowo-kokosowy zapach, już nie mogę się doczekać kiedy zacznę jej używać.

Odżywka granat i aloes Alterra- lubię ją, bo jako jedna z nielicznych nie obciąża moich pięciu włosów na krzyż.


To zdjęcie nie powinno się tu wcale pojawić, żebyście wy widziały mój zapas żeli pod prysznic i maseł/balsamów... Nie wiem kiedy ja to wszystko zużyję, a tym bardziej nie wiem, czemu ciągle kupuję nowe... :D

Wygładzające mleczko do ciała z masłem shea Nivea- miałam ochotę na małą odmianę od słodkich, czekoladowo-kokosowych zapachów, na które zwykle się decyduję w tego typu produktach.

 Żel + oliwka z bawełny Lirene- jak wyżej. :)

Waniliowe masło do ciała Joanna Naturia- a to już jest typowy słodziak, pachnie jak waniliowy olejek do ciasta, będzie idealnie pasować do ciasteczkowych Maziajek.


Żel do golenia Joanna Sensual- nie różni się dla mnie niczym o tańszej Isany, także to chyba tylko jednorazowy skok w bok. ;)

Kremowy płyn do higieny intymnej Lactima Duo Lirene- bardzo fajny, delikatny produkt w wygodnym opakowaniu z pompką, nie mam się do czego przyczepić.

Antyperspirant Rexona- wzięłam go, bo akurat był w promocji, nie mam problemów z potliwością, więc każdy produkt tego typu sprawdza się u mnie bardzo dobrze.

Krem do rąk Isana z 5% mocznikiem- kiedy wrzucałam go do koszyka, zaczepił mnie w Rossmannie pewien młody pan i próbował przekonać, że "kremy Isana są tanie i beznadziejne i że poleca Garniera" który kosztuje trzy razy tyle, a na pierwszym miejscu w składzie ma parafinę. :P No cóż, u mnie się się tam ta "tania i beznadziejna" Isana o dziwo bardzo dobrze sprawdza. :D


Na deser zostawiłam dwa genialne produkty, totalne hity ostatniego miesiąca, jedne z lepszych kosmetyków do pielęgnacji twarzy, jakich miałam okazję ostatnio używać. Nad czym się tak rozpływam?

Glinka Ghassoul Organique- wierzcie lub nie, ale ten produkt działa cuda! Mieszam łyżeczkę glinki z odrobiną wody i kilkoma kropelkami serum, które widzicie obok (pamiętajcie żeby nie używać do tego celu metalowych przedmiotów), tak przygotowaną mieszankę nakładam na twarz na około 10 minut i to co widzę za każdym razem kiedy się jej pozbywam.... szok. :) Ta glinka zwęża WSZYSTKIE pory i naprawdę cudownie oczyszcza. Skóra jest tak czysta, że dosłownie skrzypi, a dzięki serum nie jest ani trochę przesuszona, powiedziałabym nawet, że wręcz przeciwnie! Jedyny minus jest taki, że dość ciężko się zmywa, ale rezultaty wynagradzają wszystko. Widoczne gołym okiem i to już po pierwszym użyciu. Bardzo, bardzo polecam!

Serum z olejkiem Jojoba i Melisą do skóry zmęczonej Stara Mydlarnia- dostałam je od siostry na urodziny i co tu dużo mówić, zakochałam się w jego działaniu. Mało tego, że pięknie nawilża i ma genialny skład, to posiada też właściwości przeciwzapalne i przeciwtrądzikowe. Jest dość tłuste i długo się wchłania, dlatego używam go głównie na noc, albo jak dodatek do maseczek. Szalenie wydajne, używam go od blisko dwóch miesięcy, a zużyłam dopiero 1/4 opakowania. Produkt jest ważny około 3 miesiące od otwarcia i dostaniecie go za około 30 zł.


Zapas maseczek i plasterki na nos, które u mnie się kompletnie nie sprawdziły... Na moim nosie nie robią niestety nic i ten zapach... Cieszę się, że nie skusiłam się na więcej opakowań.

I to tyle jeśli chodzi o moje ostatnie kosmetyczne zakupy.
Nie wiem czy uda mi się odezwać do Was w najbliższych dniach, bo zapowiada się na pracowity okres nadrabiania zaległości z biochemii (nie chcecie wiedzieć jak wygląda witamina B12 :<), dlatego już teraz życzę Wam Wesołych Świąt. Niech będą ciepłe, rodzinne, spokojne i bardzo słoneczne!


PS. Jestem mistrzem, wytrzymałam czterdzieści dni bez słodyczy. Ale milka z herbatnikami już czeka... ♥

13 kwi 2014

TAG: 10 rzeczy, które czynią mnie szczęśliwą.

Stłukłaś kubek, uciekł Ci tramwaj, a na dodatek pokłóciłaś się z drugą połówką. Znasz to? Ja chyba aż za dobrze. :P Kiedy inni stali w kolejce po wzrost, musiałam twardo stać po pecha. Dochodząc do skrzyżowania zawsze trafiam na czerwone światło, na egzaminie dostaję miejsce w pierwszym rzędzie, a czarne koty nagminnie przebiegają mi drogę. Wierzcie lub nie, ale potrafię wylać na siebie kawę na pięć minut przed wyjściem i potknąć się o własne nogi.
Mam w sobie coś z pesymistki i zdarza mi się patrzeć na świat w czarno-szarych barwach. Całe szczęście istnieją rzeczy, które czynią mnie szczęśliwą i są moim punktem odniesienia w gorszych chwilach i momentach bezradności... Dzisiaj trochę o mojej recepcie na szczęście. Miłego czytania!


10 rzeczy, które czynią mnie szczęśliwą...

1. MOJE STUDIA

Mogę narzekać: że przerasta mnie ilość nauki, że do niczego mi się to nie przyda, że nie dosypiam, że rzucę to wszystko w cholerę, ale prawda jest taka, że uwielbiam swój kierunek i na dzień dzisiejszy, nie zamieniłabym go na żaden inny. Nie myślałam, że to powiem, ale drugi rok zapewnił mi przekonanie, że jestem w dobrym miejscu. Farmacja daje mi dużą satysfakcję. Spełniam się w tym co robię, czerpię z tego radość i mało tego- mam ochotę zacząć robić w tym kierunku jeszcze więcej. Cieszy mnie mój samorozwój i szacunek ze strony innych ludzi, nie wspominając już o tych, którzy na co dzień zarażają mnie pasją.  


2. MIŁOŚĆ

Miłość naprawdę uskrzydla! Cieszę się, że mam wokół siebie ludzi których kocham i że każdego dnia pozwalają mi czuć się kochaną, ważną i potrzebną. Poczucie bezpieczeństwa i świadomość, że masz na kogo liczyć... nie ma nic cenniejszego. :) 


                                                                   3. ZAKUPY

Nigdy nie ukrywałam, że jestem zakupoholiczką, a nowe buty, torebka czy szminka niejednokrotnie okazały się być moim lekiem na całe zło. Zakupy zawsze poprawiają mi humor. Każde! Bez znaczenia czy odwiedzam Rossmanna, H&M czy buszuję po allegro. To powinno się leczyć. :P


4. SŁODYCZE

Czekolada, żelki i jeszcze raz czekolada. Odkąd ich nie jem, jeszcze bardziej doceniam ich magiczną moc odpędzania złego nastroju. Milka Oreo, miśki Haribo i pudełko lodów w zamrażarce (no dobra, może jeszcze Kinder Bueno) to moje "pewniaki" na smutną, czarną godzinę. ;)


5. SŁOŃCE i WIOSNA

Pogoda potrafi działać na mnie depresyjnie. Kiedy dziesiąty dzień z rzędu leje, łapię doła i nie mam chęci do życia. Uwielbiam za to kiedy budzi mnie słońce, a po wyjściu z domu czuć już to charakterystyczne wiosenne powietrze. Wiosna napawa mnie pozytywną energią i optymizmem. Nawet majowy deszcz wydaje się mieć w sobie całkiem dużo uroku. A już na pewno więcej niż jesienna plucha!


6. POZYTYWNI LUDZIE 

Odkąd zaczęłam unikać toksycznych osób, życie stało się łatwiejsze i dużo bardziej przyjazne. Doceniam ludzi, którzy nie tylko potrafią rozśmieszyć mnie do łez, ale i jednym zdaniem sprawić, że znów wraca uśmiech. Fajnie jest mieć wokół siebie osoby, które zarażają Cię optymizmem i pozytywną energią, które czują to samo co Ty i z którymi jesteś w stanie rozumieć się bez słów, dosłownie jakbyście znali się od zawsze. Chyba jestem szczęściarą!


 7. CHWILE DLA SIEBIE

Doba jest wiecznie za krótko, a czasu ciągle jak na lekarstwo i chyba dla tego jeszcze bardziej zaczęłam doceniać chwile dla siebie i na przyjemności. Herbata w ulubionym kubku, maseczka i nowy lakier do paznokci w akcji, wypad do kina, kawa z przyjaciółką, serialowy maraton, dobra książka czy nadrabianie youtubowych zaległości? Bez znaczenia, po koszmarnym tygodniu wszystko jest w stanie poprawić mi humor. :)


8. BLOGOWANIE

To cudowny sposób na oderwania się od szarej rzeczywistości i spora dawka pozytywnej energii od Was, czytelników. :) Miły, ciepły odzew z Waszej strony potrafi zmienić o sto osiemdziesiąt stopni  nawet najbardziej pechowy i nieudany dzień. Fajnie, że to co robię cieszy nie tylko mnie, ale i spotyka się z Waszym pozytywnym odbiorem. Bez Was by mnie tu nie było, dzięki że jesteście!




9. LENIWE PORANKI, BEZTROSKIE WIECZORY

Jestem rannym ptaszkiem, ale jednocześnie piżamowym potworem, uwielbiam przechodzić cały dzień w piżamach, celebrować poranne picie kawy, pozwolić sobie na oglądanie DD TVN i leniuchowanie się do południa w łóżku.
Ale chyba jeszcze bardziej doceniam beztroskie wieczory, kiedy nic nie zaprząta mi głowy, nic nie martwi, nie gryzie, kiedy kolejną kawę chroniącą przed zasypianiem zastępuje mi kubek kakao, a stertę materiału na jutrzejsze kolokwium ulubiony serial i ramiona bliskiej osoby. A móc się wyspać to już w ogóle cudowne uczucie!






10. DROBIAZGI

Moja mama zawsze powtarza, że potrafię cieszyć się z byle czego. Cieszy mnie telefon kuriera, zapach kawy w domu, popołudnie z książką na balkonie, kwiaty bez okazji, nowy lakier do paznokci, pierwszy śnieg czy chodzenie boso po trawie. Choć mam w sobie coś z pesymistki, jestem panikarą i przeżywam wszystko za trzech, potrafię też rejestrować drobne, radosne chwile i w mniejszym lub w większym stopniu koncentrować się na pozytywnych aspektach codziennego życia. Tak jest po prostu łatwiej! 


Podzielicie się ze mną swoją receptą na szczęście? Co lub kto czyni Was szczęśliwym?
Będzie mi bardzo miło jeśli któraś z Was zechce zrobić ten TAG u siebie. A może już go zrobiłyście? Wszelkie linki jak zwykle mile widziane! 

Ściskam ciepło! :*
Kasia

12 kwi 2014

Kosmetyczka bez dna, czyli nowości makijażowe.

Deficyt czasu, znacie go? Wstrętny typ, nie pozwala się wyspać, wypić w spokoju kawy, nie mówiąc już o tym by bieżąco dzielić się z Wami nowościami, które systematycznie pojawiają się w mojej kosmetyczce. Wstyd w ogóle o tym mówic, ale ostatni haul kosmetyczny pojawił się na początku roku, kary godne. ;)) (KLIK) Od tamtej pory nazbierało mi się trochę makijażowych smakołyków, dlatego korzystając w końcu z wolnego, sobotniego przedpołudnia, zapraszam na krótką prezentację moich zakupów i nowości z ostatnich kilku tygodni. Cofniemy się aż do lutego i moich urodzin, będzie trochę perełek, zapraszam do oglądania! :)


Nie wiem czy pamiętacie, ale swego czasu byłam wielką fanką podkładu Revlon Color Stay  przeznaczonego do cery tłustej i mieszanej. Później przerzuciłam się na trochę lżejsze podkłady, ale odkąd blogosfera zaczęła bombardować plotkami, że nowa wersja, która zawiera wyższy SPF, nie sprawdza się już tak dobrze, postanowiłam przekonać się o tym na własnej skórze. Skusiłam się na kolor #150 Buff, ale jeszcze go nie otwierałam, cały czas czeka na swoją kolej. :)

Żeby równowagi w przyrodzie stało się za dość, przytargałam do domu antybakteryjny krem BB z Under Twenty, który ze względu na naturalne wykończenie polecało mi wiele z Was. Wybrałam najjaśniejszy odcień #01 (jasny beż) i muszę przyznać, że kolor ma świetny. To chyba jedyny, drogeryjny krem BB, który sprawdzi się u bladziochów. W dodatku nie wpada w róż i świetnie maskuje zaczerwienienia. Nie do końca jestem jednak zadowolona z tego jak wygląda na mojej cerze... W tej kwestii o niebo lepiej wypada niebieska wersja matującego kremu BB z Eveline, a dlaczego? O tym opowiem Wam w oddzielnym poście.

Dwa lakiery z Miss Sporty to efekt rossmannowskiej promocji i kiepskiego humoru spowodowanego gorącym czasem sesji. Odcień #425 to szarość, która wpada lekko w coś pomiędzy granatem i fioletem. Kryje już przy dwóch warstwach i o dziwo- trzyma się naprawdę całkiem nieźle. #032 to typowy nudziak,  ale cały czas czeka aż trochę zapuszczę paznokcie. ;)


Potrzebowałam nowego eyelinera, wybór padł na liner w pisaku Cat's Eyes z Miss Sporty. Nie jestem z niego do końca zadowolona, robi prześwity i lubi się odbijać... Cena to coś około 15 zł.

Zakup kolejnej szminki mogę usprawiedliwić tylko atrakcyjną "ceną na dowidzenia". :) Pomadki Rimmell z serii Moisture Lipstick zmieniły opakowania i jakiś czas temu były do dorwania w Rossmannie za trochę ponad 12 zł. Skusił mnie kolor #180 Vintage Pink. Ja, fanka bezpiecznych odcieni nude, mam ostatnio fazę na róże, a wszystko przez słynną Airy Fairy, która pozwoliła mi się w nich zakochać.
Jeśli chodzi o serię nawilżającą, to posiadam jeszcze odcień Nude Delight i również mogę go Wam śmiało polecić.


To jeszcze nie koniec szminkowych nowości...


Odkryłam nowe kosmetyczne tereny i zakochałam się w Inglocie, a wszystko przez M., który postanowił mi tą miłość zasponsorować. :))) Szminka z serii Slim Gel od kiedy na "liczniku" stuknęło mi 21, mieszka sobie w mojej toaletce. Dla tych, którzy nie widzą różnicy (w tym dla mojego chłopaka :P) #48 z Inglota to neutralny, wpadający lekko w róż beż, podczas gdy szminka z Rimmella jest prawie malinowa. :P


Ale co tam szminka, mam też cienie! Nie pytajcie, który z nich lubię najbardziej, ani dlaczego tak późno ich zapragnęłam. :)


M. "wybrał" dla mnie (no dobra, ja wybrałam) dwa maty, dwa cienie o wykończeniu perłowym i jeden double sparkle. Są idealne na co dzień, na wieczór, na każdy humor i każdą okazję. Nawet po nieprzespanej nocy!

OD LEWEJ:        

#363 MATTE - aparat bardzo przekłamał kolor!, w rzeczywistości nie wpada on aż tak bardzo w fiolet... powiedziałabym, że to taki szary, chłodny brąz. :)
#402 PEARL - pięknie opalizujący średni brąz, bardzo podobny do cienia #35 On and on bronze Maybelline Color Tattoo
#397 PEARL - mój faworyt z całej piątki, piękny kolor, coś pomiędzy różem, brzoskwinią, a odcieniem rose-gold. Robi całą robotę w makijażu, nawet nasiesiony solo.
#467 DOUBLE SPARKLE - beżowy, lekko brzoskwiniowy cień              
#330 MATTE - typowy jasny beż

Chyba dopadła mnie Inglotomania, gdyby nie to, że naprawdę mam cieni pod dostatkiem, to już kompletowałabym kolejną paletkę...

Zostało mi jeszcze pokazać Wam nowości z kategorii pielęgnacja, ale tym zajmiemy się może już przy następnej okazji. Używałyście któregoś z powyższych kosmetyków? Jak wrażenia? :) Szczególnie ciekawa jestem Waszych opinii na temat nowej wersji podkładu Revlon i słynnego kremu BB. Zapraszam do dyskusji!

7 kwi 2014

Marzec w zdjęciach.

Marzec to jeden z tych miesięcy, w którym czas dosłownie przeleciał mi przez palce. Dopiero co się zaczął, witając nas załamaniem pogody, a już mamy wiosnę w pełni!
Mam wrażenie, że to był dobry miesiąc. Poturbowana brakiem snu i przygnieciona ciągłymi zaliczeniami,  po "małym" kryzysie, poczułam w końcu, że jestem w dobrym miejscu.
Marzec do osiemnastka siostry i odwyk od słodyczy, który zafundował mi trochę walki z samą sobą i przyczynił się do pogorszenia mojego humoru. Lekarstwem na marcową chandrę, okazało się być z kolei copiątkowe zakupowe szaleństwo. Portfel co prawda trochę ucierpiał, za to do mojej szafy wpadło sporo świetnych nowości, którymi tym razem na pewno się z Wami podzielę.
Tymczasem, w przerwie w zasypianiu nad biochemią, zapraszam Was na małą fotorelację z ostatniego miesiąca. Wiem, że lubicie te posty i cieszę się podwójnie, bo i mnie ich pisanie sprawia niebywałą przyjemność. :) Dajcie znać co u Was, miłego oglądania!


1) Marcowe szaleństwo zakupowe. :) Najpierw spodobała mi się ta... #House
2) .... ostatecznie wyszłam z tą... #Butik
3) .... i tą. :DD #NewYorker
4) Nie ma to jak zacząć sobotę wyjściem do biblioteki... Uwielbiam szukać publikacji naukowych na temat zastosowania konduktometrii w preparatach farmaceutycznych, kiedy za oknem piętnaście stopni na plusie...
5) Swoje studia też zdarza mi się ostatnio "uwielbiać". Zaliczyłam w tym miesiącu pierwszy poważniejszy kryzys i gdyby nie to, że coraz bardziej zaczyna mnie to kręcić i daje mi taki ogrom satysfakcji, to chyba rzuciłabym to wszystko w cholerę. Powoli zaczynam rozumieć co mają na myśli ludzie mówiąc, że to pięć lat wyjęte z życiorysu...
6)  Nie ma to jak mieszkać w Bydgoszczy od półtora roku i dopiero teraz poznać historię kłódeczek. :D
7) Czy to naprawdę będzie mi potrzebne...? :D
8) Marcowy ShinyBox na piątkę z plusem. Według mnie najlepsze pudełko do tej pory!
9) Wspominałam Wam już, że pokochałam biel? Sweter w granatowe paski to zakup z początku miesiąca, nie mogę się go "nanosić". :)


1) Dzień Kobiet i kolejny piękny bukiet.
2) Nienawidzę publicznych wystąpień... Prezentację na temat anoreksji przeżywałam bardziej niż niejeden egzamin. Dobrze mieć to już za sobą!
3) Romans z Harperem trwa... Stryer, Bańkowski, Kłyszejko-Stefanowicz... polecam do poduszki, sen nadchodzi błyskawicznie... :P
4) Pierwsza zabawa ze spektrofotometrem, badamy Carbo Medicinalis.
5) Rozkład kropli ocznych w toku...
6) Na tapecie telefonu przez cały miesiąc królował Filip Bobek. Jeśli jeszcze nie wiecie, mam do niego słabość. :D
7) Bezapelacyjnie jestem kulinarnym beztalenciem. Czy ktoś jeszcze potrafi przypalić pizzerinki?
8) Marzec należał do oliwki Hipp, to jeden z tych produktów, które nigdy mi się nie znudzą. Uwielbiam, nic nie nawilża lepiej! :)
9) Moje ulubione balerinki z H&Mu zaliczyły w tym miesiącu swój debiut. Wiosno, dobrze że już jesteś! :)

A Wam jak minął marzec? Liczę na pozytywny odzew z Waszej strony, bo chyba jak nigdy potrzebuję solidnej dawki optymizmu i pozytywnej energii. Ma ktoś jej trochę w zanadrzu? Coś na zmęczenie też mile widziane! :)

PS. Planuję w święta ruszyć w końcu w facebookowym profilem... Trzymajcie mnie za słowo, może będzie mi łatwiej w końcu się do tego zmobilizować!

5 kwi 2014

Kolejny hit? Garnier płyn micelarny 3 w 1.

Płyny micelarne są od jakiegoś czasu stałymi bywalcami w mojej łazience i jednocześnie nieodłącznymi elementami mojego wieczornego demakijażu, towarzysząc mi tym samym w codziennej pielęgnacyjnej rutynie. Drogeryjne marki prześcigają się wręcz w wypuszczaniu kolejnych nowości na rynek. Po bardzo udanym spotkaniu z Ideal Soft od L'Oreal (recenzja TU), udało się trafić na kolejny przyzwoity produkt, tym razem spod szyldu Garniera. Czy płyn micelarny 3 w 1, który według producenta ma nie tylko usuwać makijaż, ale także oczyszczać i koić okazał się hitem? Tego właśnie dowiecie się w dzisiejszym poście, zapraszam do czytania!


Tradycyjnie już- zacznijmy od opakowania. Zgrabna, plastikowa butelka z dość precyzyjnym dozownikiem i szczelnym zamknięciem mieści aż 400 ml produktu. O ile się nie mylę, to chyba najbardziej ergonomiczna butla, jaką możecie dorwać w drogerii. A już na pewno w takiej cenie! Za opakowanie, którego zawartość według producenta wystarcza na blisko 200 zastosowań kosztuje bowiem mniej niż 20 zł. W promocji możecie dorwać go nawet za dyszkę, co w porównaniu do sławnej i kultowej Biodermy o tej samej pojemności jest interesem życia. ;)

Jeśli chodzi o działanie, to już po pierwszych użyciach wiedziałam, że będzie z tego miłość. Po pierwsze- płyn jest bardzo delikatny. Nie szczypie w oczy, nie podrażnia ich, nie przesusza delikatnej skóry w tych okolicach. Po drugie- jest naprawdę skuteczny. Jeden, mocniej nasączony płatek kosmetyczny pozwoli nam pozbyć się nawet mocniejszego makijażu oka, a przynajmniej tego niewodoodpornego.

Jest bezbłędny również jeśli chodzi o demakijaż reszty twarzy, bez problemu radzi sobie z podkładem, różem i korektorem. Lubię stosować go także jako toniku, naprawdę godnie go zastępuje- odświeża bez uczucia lepkości, przygotowuje skórę pod krem, nie ściągając jej jednocześnie.


Lubię jego bezzapachowość i szaloną wydajność. Butelka wydaje się nie mieć dna, co jest dla mnie ogromnym plusem, bo do tej pory płyny micelarne schodziły u mnie jak woda i jedno opakowanie wystarczało mi na góra dwa tygodnie... Jedyny minus jaki zauważam to fakt, że butelka jest dość duża i niekoniecznie sprawdzi się w podróży. Jestem jednak skłonna przymknąć oko na ten drobny mankament. ;)

Jeśli chodzi o skład, to jest niemal identyczny jak w przypadku płynu micelarnego Ideal Soft, różni się tylko kolejnością jednego składnika:

GARNIER 3 W 1Aqua (Water), Hexylene Glycol, Glycerin, Disodium Cocoamphodiacetate, Disodium EDTA, Poloxamer 184, Polyaminopropyl Biguanide

L'OREAL IDEAL SOFT: Aqua (Water), Hexylene Glycol, Glycerin, Poloxamer 184, Disodium Cocoamphodiacetate, Disodium EDTA, Polyaminopropyl Biguanide

Ich działanie według jest identyczne, jedyne co przemawia na korzyść Garniera to precyzyjniejszy dozownik i większe opakowanie, przez co produkt wystarcza nam na dłuższy okres czasu. Ja będę kupować je zamiennie, w zależności od aktualnej ceny i ewentualnej promocji. :) 



Podsumowując- jeśli jeszcze nie znacie płynu micelarnego 3 w 1 spod szyldu Garniera, to gorąco polecam Wam go wypróbować! Odkąd micel z Biedronki zaczął podrażniać mi oczy, Garnier stał się moim hitem. :) Cena jest wyższa, ale produkt bardziej delikatny i zdecydowanie bardziej wydajny. Nie podrażnia, nie uczula, świetnie sprawdza się zarówno do demakijażu twarzy jak i oczu, a nawet jako tonik. Jest bezzapachowy, testowany dermatologicznie i okulistycznie i dostępny właściwie w każdej drogerii. Jeśli szukacie tańszego zamiennika dla aptecznych miceli, to koniecznie przyjrzyjcie mu się bliżej. U wielu Dziewczyn zdetronizował nawet słynną Biodermę! Ja co prawda nie miałam okazji jej używać, ale na tle innych produktów tego typu, które przewinęły się przez moją łazienkową półkę, ten wypada naprawdę rewelacyjnie. 

Dajcie znać czy co myślicie o tym  ten produkcie, czy używałyście go i jak się u Was sprawdził. Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii. :)


Tymczasem pozdrawiam Was serdecznie i życzę udanego weekendu!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...