Zasnęłam z pięknymi zdaniami, które najwyraźniej dobiła senność poranka. Od dobrych kilkunastu minut wpatruję się bowiem w migający na monitorze komputera kursor, a każde kolejne słowo przychodzi coraz trudniej.
Czasami mam ochotę zadrwić sama z siebie. Właśnie za te odważne, wielkie plany, z których tak często po prostu nic nie wychodzi. Tworzę ambitne listy "do zrobienia", w których sprawy przekrzykują się priorytetami, daję z siebie 150% normy i pewnie stawiam kolejne kroki, a cel do którego dążę nadal wydaje się być tylko odległym wyobrażeniem w mojej głowie. Doba wiecznie jest za krótka, a ja, choć kocham to co robię, cieszę się z miejsca w którym jestem i każdego dnia mam ochotę wykrzyczeć całemu światu, że jestem szczęśliwa, chwilami odczuwam życiowy niedosyt, by to szczęście móc przeżyć do samego końca... Wiecie o czym mówię?
Tak jak się obawiałam, (a może bardziej spodziewałam?) proces mojego dziczenia internetowego postępuje. Dni uciekają mi przez palce i chwilami ciężko mi uwierzyć, że od magicznego sylwestra minęły już prawie cztery miesiące. Woda moich blogowych planów pozostała przez ten czas niewzruszona, a mnie coraz bardziej niepokoi i denerwuje ten zastój. Odzywa się we mnie wewnętrzny głos perfekcjonistki, która depcząc mi po piętach uparcie przekonuje, że jak mam robić coś byle jak, to może lepiej nie robić tego wcale? Z drugiej strony nie wyobrażam sobie od tak po prostu zostawić tego miejsca... I pewnie dlatego, pomimo narastającej frustracji i towarzyszącej jej bezsilności, chwytam spróchniałe wiosła moich możliwości i próbuję bywać tutaj jak najczęściej... Z różnym skutkiem.Zasypujecie mnie pytaniami, kiedy znowu wrócę do regularnego prowadzenia bloga, piszecie, że brakuje Wam moich postów, ale są też tacy, którzy nie kryją swojego rozczarowania i zwyczajnie stąd uciekają. Gdy pytacie czy mi to przeszkadza, odpowiadam że ja bloga nie prowadzę dla statystyk. Nie uległam powszechnie panującej ostatnio modzie, na profesjonalne blogi i blogowanie jako styl życia. Nie zależy mi na tym, żeby mój blog wyglądał i był super profesjonalny, by posty pojawiały się w wyznaczone dni tygodnia, nie chcę spędzać godzin nad aranżacją tła do zdjęć, nie muszę podejmować modnych tematów, widnieć w rankingach i nie boli mnie fakt, że w nich spadam. Jeśli kogoś to kręci, to super. Dla mnie blogowanie w takim wymiarze po prostu traci pewien urok i choć świat idzie do przodu, to ja chyba tęsknię za dawną, prostą blogosferą...
Dla mnie to miejsce jest ucieczką od codzienności. Traktuję je nie tylko jako blog o kosmetykach i innych kobiecych tematach, ale trochę jak swoją myślodsiewnię, zostawiam tu dużą cząstkę siebie, którą bardzo chcę utrwalić. Podobnie jest z instagramem, który dla wielu z Was jest pewnie kopalnią pięknie wykonanych, inspirujących zdjęć. Mnie pozwala przede wszystkim łapać wyjątkowe, codziennie chwile i jednocześnie dzielić się z Wami swoją nie zawsze kolorową i czasami szalenie nudną rzeczywistością. Magicznym sposobem mogę w parę sekund cofnąć się kilka tygodni wstecz, bo instagram, podobnie jak seria "miesiąc w zdjęciach" (za którą swoją drogą też tęsknię) funduje mi niesamowity spacer po wspomnieniach i swoich emocjach- radości, miłości, wzruszeniach, bliskości... Ale nie każdemu będzie to odpowiadać i nic nie mogę na to poradzić.
Mam trochę naturę szarej myszy, której nie przeszkadza fakt, że gubi się w anonimowym tłumie. Pewnie dlatego zawsze daleko będzie mi do blogerki z prawdziwego zdarzenia. I choć blogowanie to wspaniała współzależność między autorem, a odbiorcami, bez których tworzenie z oczywistych względów nie miałoby sensu, to z czytelnikami jest trochę tak jak z przyjaciółmi... Najbardziej ceni się tych, którzy zawsze są i zawsze wracają. Nawet jeśli przybierają formę tzw "cichych czytaczy" i nigdy się nie ujawniają.
Nie chcę Wam obiecywać, że regularność z jaką się tutaj pojawiam wskoczy w końcu na właściwy tor. Wystarczy, że obiecuję to samej sobie, a potem ląduję twarzą w bezradności. Może pojawię się tu jutro lub pojutrze, może za tydzień, a może dopiero za miesiąc. Nie chcę też za każdym razem za to przepraszać i się z tego tłumaczyć. Chcę byście mieli (bo Panowie też mnie czytają ;P) świadomość, że każdy mniejszy lub większy blogowy zastój, nie oznacza mojej rezygnacji, i że będę bywać tutaj tak często, jak tylko czas, studia i chęci mi na to pozwolą i tak długo, jak długo będę czerpać z tego frajdę i przyjemność.
Dziękuję wszystkim którzy wytrwali do końca i przebrnęli przez lawinę moich przemyśleń. Ten post wisiał nade mną od jakiegoś czasu i cieszę się, że w końcu zdecydowałam się go napisać. Chciałam w ten sposób zmyć z siebie presję, jaką wiele osób na mnie narzuciło. Pamiętajcie, że ten blog jest dla Was, ale jest również dla mnie. Ma dziesiątki pomysłów na posty, trzymajcie kciuki by w końcu udało, pomału udało mi się je wszystkie zrealizować.
Wyłączam możliwość komentowania, bo tu nie bardzo jest co komentować.
Dziękuję za wszystkie maile i wiadomości, do napisania niebawem! :*
MÓJ INSTAGRAM