31 lip 2012

Wykończyłam. :)

Nie chcę mieć zbyt dużych zaległości w blogowaniu, dlatego dzisiejszy post napisałam wczoraj wieczorem by dodany został automatycznie (mam nadzieję :)), podczas gdy ja prawdopodobnie czekam w kolejce u endokrynologa i kolejny dzień z kolei biję się z myślami co mi dolega. Oczywiście oprócz zakupoholizmu w zaawansowanym stadium. :D
Gdyby zużywanie szło mi tak dobrze jak kupowanie, to nie miałabym tylu "niezbędnych" wydatków, nie bawiłabym się w chomika, a i mój portfel zapewne pozytywnie by to odczuł. Tymczasem jest jak jest. Zresztą lipcowe denka mówią same za siebie. 

Choć bywało gorzej, to jakoś szczególnie się w tym miesiącu nie popisałam. W zapasach nadal zalega mi (za) dużo produktów do włosów (które całkowicie odstawiłam na bok z powodu problemów z wypadaniem), kremów do rąk i innych mazideł. Może w sierpniu pójdzie mi ciut lepiej. Połudzić się zawsze można. :)

1. Żel pod prysznic Jardins de Monde Yves Rocher- na kolana nie powala, ale nie można mu też właściwie nic zarzucić. Taki sobie przyjemnie pachnący i robiący to co ma robić przeciętniak.
2. Szampon (do włosów suchych i zniszczonych) z olejkiem z avokado i masłem karite Garnier- bardzo się z nim polubiłam. I ten zapach! Na pewno jeszcze do tego produktu wrócę jak tylko nastanie dla moich włosów lepszy czas i zaczną trzymać się głowy.
3. Odżywka do włosów farbowanych Herbal Essences- gdyby nie to koszmarne, twarde opakowanie i to, że niestety obciążała mi włosy, pewnie skusiłabym się na nią ponownie. Bo całkiem fajnie nawilża i ma wprost przecudny zapach! Ale tak wracam do swojej starej, sprawdzonej, ukochanej Isany wygładzającej (KLIK). :)
4. Balsam do ciała Skin so Soft Avon- bubel, bubel i jeszcze raz bubel! Kompletnie nie nawilża, a w dodatku okropnie pachnie, strasznie chemicznie. Zużyłam z wielkim trudem i bólem.

5. Płyn micelarny z minerałami morskimi i bławatkiem Perfecta- czy trzeba cokolwiek dodawać? :) (recenzja- KLIK)
6. Antyperspirant Clear Pure Crystal Rexona- ładnie pachniał, dawał uczucie świeżości, ogólnie nie mam mu nic do zarzucenia, jak dla mnie był w porządku. Problemy z nadmierną potliwością całe szczęście mnie nie dotyczą.
7. Krem masło kakaowe Ziaja- idealny po opalaniu, niezbędny latem. Cudnie pachnie, robi to co ma robić, kosztuje grosze. Recenzję możecie znaleźć TU.
8. Krem (1 nawilżanie) Kozie Mleko Ziaja- ukochany i niezastąpiony. :) TUTAJ przeczytacie na jego temat coś więcej.

9. Zmywacz do paznokci Lady- o ile nie przywiązuję do zmywaczy dużej wagi, to ten wyjątkowo mi nie służył. Strasznie wysuszał płytkę i skórki... Nie polecam.
10. Pomadka ochronna Bebe waniliowa- to moja pierwsza pomadka tej firmy i muszę przyznać, że nie ostatnia. Trochę denerwowały mnie w niej drobinki, ale pachniała i smakowała tak cudnie, że mimo to byłabym w stanie skusić się na nią ponownie. Wypróbuję na pewno inne wersje.
11. Biała kredka do oczu- nie pamiętam ani nazwy, ani firmy, bo mam ją już kupę czasu, ale była to najlepsza biała kredka jakiej używałam! Niesamowicie miękka i bardzo trwała, idealna na linię wodną. Lepszej do tej pory nie znalazłam, szkoda że się skończyła.
12. Odżywcza maseczka do twarzy do cery suchej (migdały + miód) Perfecta- chyba moja ulubiona maseczka. :) Nie będę się dziś zbyt długo rozwodzić na jej temat, bo planuję poświęcić jej oddzielny post. Nie mniej jednak już teraz szczerze Wam ją polecam.

A jak tam Wasz lipcowy projekt DENKO? Poszło Wam lepiej niż w czerwcu, czy może wakacje zupełnie nie sprzyjają zużywaniu? 

PS. Na wszystkie maile i ewentualne komentarze odpiszę po powrocie. Tymczasem trzymajcie kciuki, żebym nie wyszła od lekarza z niczym i w końcu dowiedziała się na czym stoję. :(

29 lip 2012

Wymiankowe zdobycze.

Właściwie to miałam zamiar napisać dla Was nowy post już wczoraj, ale wyszło jak wyszło... Najpierw nie bardzo miałam czas, później dom wypełnili goście, a na koniec złapał mnie mały, wieczorny kryzys i szczerze mówiąc wszystkiego mi się odechciało. Na usprawiedliwienie powiem, że znowu upiekłam zjadliwą szarlotkę, osładzałam czas czterolatkowi i intensywnie myślałam nad zmianą szaty graficznej bloga, bo ta już trochę mi się przejadła. Kobieta zmienną jest. :)

Z tematem bywa całkiem podobnie, dlatego zostawiam już swoją zbędną gadaninę i przechodzę do sedna dzisiejszej notki, a są nim wymiankowe zdobycze.

Powyższe dobroci otrzymałam od przesymaptycznej Gosi. :) Choć umawiałyśmy się jedynie na lakiery i cienie do powiek, to otrzymałam jeszcze w gratisie róż do policzków. Wszystko z firmy Miyo, do której niestety nie mam u siebie dostępu... :(

1. Lakier do paznokci z serii Nailed it! Metal #06 - stalowa szarość :)
2. Lakier do paznokci z serii mini drops #62 Brilliant Lime - cudowna limonka w delikatnym shimmerem.
3. Róż do policzków Cheeky Blush #04 Apple - dość intensywny, mocno napigmentowany o satynowym wykończeniu, nie miałam jeszcze takiego odcienia w swojej kolekcji.
4. Pojedyńczy cień do powiek #07 Chocolate - brąz o matowym wykończeniu
5. Pojedyńczy cień do powiek #03 Breeze - jasny, rozświetlający cień, idealny np w wewnętrzny kącik. Używam go namiętnie od kiedy tylko go dostałam. :)

Jeszcze raz dziękuję!

Drugą wymianką, która doszła do skutku, była wymianką z moją imienniczką Kasią, która zaoferowała się wysłać mi mini box niespodziankę. :)
W uroczym pudełeczku znalazłam m.in lakiery do paznokci (jeden z nich możecie zobaczyć na dłoniach w poprzednim poście ze strojem dnia), cienie do powiek (ta zieleń jest cudowna!), maseczki do twarzy i do stóp, olejek do ciała, błyszczyk do ust i róż do policzków. Nie zabrakło też słodkości, które oczywiście od razu pochłonęłam. Cała zawartość bardzo mnie ucieszyła. 

Takie "transakcje" to czysta przyjemność, nie uważacie? :)

26 lip 2012

W odcieniach maliny- strój dnia. :)

Hej kochane! :*

Dzisiaj kolejny post z serii tych na dobry początek dnia, pisany jeszcze prosto w łóżka. Obudziłam się jakąś godzinę temu, zaparzyłam sobie kawę i słuchając Zetki, wykorzystuję wolną chwilę na blogowanie. Mam dzisiaj masę spraw do załatwienia na mieście, muszę odebrać wyniki i swoje zamówienie w aptece, przydałoby się też posprzątać, co przy takiej pogodzie jest istną katorgą. Najchętniej zaszyłabym się na pół dnia w ogrodzie na leżaczku i topiąc myśli w słońcu, cieszyła się nim na zapas... A późnym popołudniem wybrała się znowu na spacer.

Poniżej kilka zdjęć z wczorajszego, zgodnie z zapowiedzią. :)






 
Koszulka- Tally Weijl
Spódniczka floral- Tally Weijl
Pasek z kokardką- Reserved 
Sandałki- no name
Torebka- Stradivarius
Bransoletka- ??? (prezent) 
Na paznokciach:  *dłonie- Wibo Express Growth #392 (otrzymany w ramach wymianki z Kasią, pozdrawiam! :))
 *stopy- Simple Beauty (kolekcja pastelowa) #400

Następnym razem mam zamiar pokazać Wam swoje wymiankowe zdobycze, które niesamowicie przypadły mi do gustu. Jeszcze raz dziękuję Dziewczynom za owocną "współpracę" i polecam się na przyszłość. A Wam życzę miłego dnia, trzymajcie się ciepło! :)

24 lip 2012

Dla fanek naturalnej pielęgnacji.

Choć do końca miesiąca pozostał jeszcze tydzień, już dziś przybywam do Was z namiastkę swojego lipcowego projektu DENKO. Jednym z produktów, które udało mi się zużyć w ciągu ostatnich tygodni jest krem firmy Fitomed, któremu postanowiłam poświęcić osobny post. Szykuję się na odrobinę dłuższą recenzję, która powinna zainteresować szczególnie fanki naturalnej pielęgnacji. Zapraszam do czytania. :)

"MÓJ KREM NUMER 1" FITOMED

Informacje ogólne:
Krem przeznaczony jest właściwie do wszystkich rodzajów cery- zarówno suchej i wrażliwej jak i mieszanej, a także dojrzałej. W swoim składzie zawiera między innymi olej z kiełków pszenicy, masło kakaowe, hydrolat różany oraz wodę mineralną. Jego datę przydatności określa się jako trzy miesiące od otwarcia słoiczka. Nie zawiera parabenów i nie był testowany na zwierzętach.

Poniżej skład:


 Opakowanie
Prosty, estetycznie wykonany, odkręcany słoiczek mieszczący 50 ml produktu. Przy codziennym używaniu wystarczył mi na ponad dwa miesiące, jest bardzo wydajny.

Zapach: 
Trudny do opisania, ziołowo-różany, moim zdaniem przeciętny. Nie jest jednak intensywny i nie utrzymuje się na skórze zbyt długo. 

Konsystencja:
Jest dość specyficzna, odrobinę przypomina zbite masełko, które jednak topi się pod wpływem ciepłoty palców. Krem jest bardzo treściwy i tłusty, dość długo się wchłania, dlatego nie nada się pod makijaż. Ja stosowałam go wyłącznie na noc. 

Działanie: 
Zdecydowanie robi to co robić powinien- idealnie nawilża. Ostatnimi czasy moja cera była bardzo przesuszona, szczególnie w okolicach nosa i brody, nie poradził sobie z tym nawet mój ulubiony krem masło kakaowe Ziaja. Wystarczyły dwa użycia Fitomedu, aby o problemie przestała być mowa. 
Nakładałam go grubą warstwą codziennie po demakijażu i rano cera była w idealnym stanie. Nawilżona i wygładzona, czyli taka jaka powinna być. Krem jest bardzo delikatny, nie uczula, nie podrażnił nawet moich wrażliwych okolic oczu.

Ogólna ocena: 
Bardzo dobry produkt. Na plus zaliczam przede wszystkim świetne działanie i przyjazny, naturalny skład. Krem świetnie nawilża, nie podrażnia i nie zapycha. Jest dla mnie zbawienny szczególnie kiedy moja cera jest przesuszona. Minusy? Dość długo się wchłania i zapach mógłby być odrobinę przyjemniejszy. Nie jest to jednak dla mnie na tyle uciążliwe, żebym nie skusiła się na niego ponownie. 
Polecam, szczególnie posiadaczkom wrażliwej, przesuszonej skóry twarzy. 

Dostępność:
Krem dostępny jest w sklepie internetowym firmy Fitomed w cenie 27 zł (KLIK). 
Tam też znajdziecie więcej informacji na jego temat.

Używałyście tego produktu? Zwracacie uwagę na to, czy kosmetyk ma naturalny skład i nie zawiera parabenów? Chętnie poczytam Wasze komentarze na ten temat. 

Tymczasem uciekam na śniadanie, a Wam życzę przyjemnie spędzonego dnia. Oby był równie słoneczny i pogodny jak u mnie. :) 
Jutro z kolei czeka mnie badanie krwi, mam nadzieję że w końcu coś się wyjaśni i znajdzie się przyczyna mojego gubienia włosów. Trzymajcie kciuki, bo już naprawdę nie wytrzymuję nerwowo. :(

W tym miejscu dziękuję Fitomed, za udostępnienie mi tego produktu w celu jego przetestowania i zrecenzowania i jednocześnie zapewniam iż moja opinia na jego temat jest szczera i całkowicie obiektywna.

22 lip 2012

Marzenia się spełniają- bransoletka Lilou.

Chodź siedzenie na parapecie z kubkiem gorącej herbaty w dłoni i patrzenie na deszcz ma w sobie coś relaksującego, to niezmiernie się cieszę, że pogoda w końcu uległa poprawie i zamiast całkowicie zachmurzonego nieba znowu mamy słońce. :) Leżenie pod kocem, oglądanie seriali i zajadanie się czekoladą odrobinę mi się już przejadło. Chętnie wybrałabym się za to na jakiś popołudniowy spacer! Albo na zakupy, ale to akurat nieosiągalna alternatywa, bo uwaga- OSZCZĘDZAM i nie mogę wydać już w tym miesiącu nawet grosza. Inaczej moje marzenie o kolejnym flakoniku perfum do kolekcji pryśnie jak bańka mydlana. :(

Ale do perfum jeszcze powrócę, a dzisiaj o innym obiekcie marzeń, zupełnie niekosmetycznym, a mianowicie bransoletce Lilou, która śniła mi się po nocach od dawien dawna.

loveit.pl

W końcu będzie moja! ♥
Nie wiem jeszcze co prawda jaką wybiorę zawieszkę, grawer i kolor sznureczka, bo intensywne rozważanie cały czas jest w toku, ale pomysłów mam masę. Najchętniej sprawiłabym sobie wszystkie możliwe warianty, jestem w tej biżuterii totalnie zakochana. Nie mogę przestać jej oglądać.


Jak tylko zdecyduję się na jakiś wariant, na pewno dam Wam znać. Już nie mogę się doczekać!

"Lilou jest czymś osobistym i niepowtarzalnym. 
Z myślą o ludziach , którzy cieszą się życiem, bawią trendami i przez modę wyrażają siebie. 
Biżuteria i akcesoria stworzone specjalnie dla Ciebie.
Pozwalają zapisać najwspanialsze chwile.
To talizmany szczęścia, miłości, przyjaźni i wspomnień.
100% pięknych emocji.
Tylko Twoich emocji.
Takie jest Lilou."

A co Wy sądzicie o tych bransoletkach? Podobają Wam się? A może macie już swoją Lilou? :)

Zdjęcia nie są moją własnością, wszystkie poza pierwszym pochodzą ze strony Lilou (KLIK). 

PS. Nie miałam jakoś dzisiaj weny na pisanie recenzji, poza tym koniecznie chciałam podzielić się z Wami swoją radością, stąd taki a nie inny post. :) 

20 lip 2012

Najnowsza niekosmetyczna zdobycz.

Miałam nadzieję, że przyjdą dzisiaj moje pędzelki Hakuro i będę mogła Wam je pokazać, ale niestety jeszcze nie dotarły. Pewnie zobaczę je dopiero po weekendzie. :(  Nie chciałam jednak czekać z nowym postem aż do poniedziałku, dlatego dzisiaj w roli głównej moja inna niekosmetyczna zdobycz- nowy kubek, o którym wspominałam Wam już na blipie.

Nie wiem czy zdjęcie to odda, ale jest dwa razy wyższy i zdecydowanie bardziej pojemny od tradycyjnych kubków. To super rozwiązanie dla takiego łasucha jak ja, kiedy po jednej porcji kakao mam już ochotę na następną. :D Właśnie czegoś takiego szukałam!
W dodatku jest biały, prosty i bez żadnych zbędnych udziwnień, czyli taki jakie lubię najbardziej. Piękno tkwi w prostocie. :) Niesamowicie mi się podoba! A co najważniejsze- popołudniowa kawa smakuje w nim przepysznie!

Drobiazg, a cieszy. I to jeszcze jak! Mój portfel jest nie mniej zadowolony, bo zapłaciłam za niego, uwaga... 2,50zł! To się nazywa interes życia.

A Wam jak się podoba? Też macie swoje ulubione kubki? :)

PS. Zostało jeszcze kilka produktów na wymiankę. Szczegóły w poprzednim poście.

19 lip 2012

A może by tak wymianka?

Wzięłam się dzisiaj od rana za małe kosmetyczne porządki, posegregowałam wszystko i znalazło się kilka produktów, które leżą u mnie nieużywane. Postanowiłam Was z nimi zapoznać, może któraś z Was wypatrzy coś dla siebie. :)

WYMIENIONE
WYMIENIONE
WYMIENIONE

Jeżeli chodzi o mnie, to nie szukam niczego konkretnego, jestem otwarta na wszystkie propozycje. Wszelkie pytania itp. kierujcie na mój adres mailowy- kasyl@onet.eu

Pozdrawiam!

17 lip 2012

Ostatnia wizyta w Rossmannie.

Fatalnie się dzisiaj czuję, dosłownie jakbym zaraz miała zejść z tego świata. W ciągu ostatnich dwunastu godzin prawie dwa razy zemdlałam, a mroczki przed oczami i zawroty głowy to już u mnie normalność.
Dlatego tym razem taki post na szybko, który właściwie przygotowałam już wczoraj. Pokażę Wam tylko swoje mini zakupy, które zrobiłam przy okazji ostatniej zakupy w Rossmannie i wracam do łóżka. Jestem naprawdę nie do życia, wybaczcie. :(

1. Płyn micelarny z wyciągiem z bawełny i świetlikiem Perecta- micel Perfecty to już u mnie standard jeśli chodzi o demakijaż. Jakiś czas temu recenzowałam jego brata (wersja z minerałami morskimi i bławatkiem) i nie widzę między nimi żadnej większej różnicy, działają właściwie identycznie. Recenzję możecie znaleźć TUTAJ.
2. Krem do rąk z olejkiem migdałowym Isana (edycja limitowana)- kremów do rąk mam pod dostatkiem, ale ten chodził za mną już od dłuższego czasu i bałam się że zanim się zdecyduje, to zdąży zniknąć z półek (tak było z peelingiem biała czekolada i masełkiem orzechowym). Nie mogłam się powstrzymać, użyłam go raz i pachnie prześlicznie! Uwielbiam takie zapachy. :) Na temat działanie na razie nie będę się wypowiadać, ale myślę że się polubimy. :) Więcej na jego temat na jego temat niebawem.
3. Cień do powiek #101 Night Miss Sporty- kolejna szarość do mojej kolekcji, tym razem trochę ciemniejsza, o satynowym wykończeniu.
4. Lakier do paznokci #452 Miss Sporty- dawno nie miałam lakieru tej firmy i szczerze powiedziawszy  średnio za nimi przepadam, to ten odcień mnie totalnie zauroczył no i co tu dużo mówić- musiałam go mieć. Za buteleczkę o pojemności 7ml zapłaciłam bodajże 5,50 zł.

I to już wszystko. Nie obeszło się co prawda bez nieplanowanych wydatków, bo właściwie jedyne czego potrzebowałam to płyn micelarny, ale nie wydałam też majątku, także czuję się trochę rozgrzeszona. Od czasu do czasu można przecież poprawić sobie humor w ten sposób, tym bardziej że na pewno nic z tych rzeczy nie będzie leżeć bezużytecznie na dnie szuflady czy pudełka.

No nic, uciekam już (albo dopiero...) do łóżka, a Wam życzę miłego dnia!

15 lip 2012

Z latem w tle. ♥

Swoim cotygodniowym zwyczajem, niedzielne przedpołudnie poświęcam na blogowanie. Po ostatnich kosmetycznych recenzjach, dzisiaj dla odmiany pozwalam sobie na trochę luźniejszy post, który mam nadzieję- przypadnie Wam do gustu i wprawi Was w dobry, wakacyjny nastrój. A przy okazji może dowiecie się o mnie czegoś ciekawego. :) Miłego czytania!


Choć upały chwilowo ustały i wysoka temperatura nie daje nam już w kość, to lato cały czas przecież trwa! A wraz z nim wakacyjne wyjazdy- wypady nad jezioro, zagraniczne podróże samolotem, wędrówki po górach czy leniwy odpoczynek nad Bałtykiem.


Ja zdecydowanie jestem fanką tego ostatniego. Górskie wędrowanie i zdobywanie szczytów jakoś niespecjalnie mnie kręci. Uwielbiam za to nasze polskie morze i z przyjemnością wracam tam co rok. Ciepły piasek, szum fal i spacery brzegiem morza, fundują mi moje prywatne siódme niebo. Choć wycieczką do upalnej Hiszpanii albo dwutygodniowym pobytem na Krecie też bym oczywiście nie pogardziła. :D


Podróżowanie jest świetne! Oprócz nowych znajomości i wakacyjnych przygód dostarcza nam wielu niesamowitych wspomnień. Londyn, Paryż, Porto, Florencja, Sycylia, albo po raz drugi Kopenhaga i tunezyjskie Sousse- chciałabym tam być...


Gdyby tylko nie to pakowanie! Nie wiem jak Wy, ale ja naprawdę szczerze tego nie znoszę... Walizka zawsze jest za mała, a ilość ubrań i kosmetyków, które chciałabym ze sobą zabrać znacznie przekracza jej pojemność. A gdzie miejsce na ulubione książki i dodatkowe pary butów?


Muszą przecież pasować do zwiewnych sukienek i kwiecistych spódniczek, z którymi ja latem się nie rozstaję.


Lato to także czas kiedy bez najmniejszych oporów zajadamy się ulubionymi lodami (dla mnie zdecydowanie jest to rafaello i straciatella, koniecznie w słodkim waflu. Pycha!) ...


... i kalorycznymi deserami. :)


Które warto czasami zastąpić owocami, latem mamy ich przecież pod dostatkiem. Truskawki, czereśnie, maliny, brzoskwinie i soczysty arbuz. Mniam! Zdrowe i pyszne! :)


I nie ma obaw, że nie zmieścimy się w ukochane bikini.
Ja ostatnio oszalałam na punkcie falbanek i marszczeń przy kostiumach kąpielowych, szczególnie w jasnych, wakacyjnych kolorach, niesamowicie mi się podobają! Choć i tak numerem jeden jest dla mnie zwykłe, uniwersalne czarne bikini.


A jak bikini to i plażowanie. :) Uwielbiam! Mogłabym godzinami leżeć na słońcu, szczególnie w towarzystwie dobrej książki czy pliku kolorowych magazynów. I ten zapach olejku do opalania...


... albo mrożonej kawy. <3 


Wieczorami z kolei fajnie jest wybrać się na długi spacer. Najlepiej nadmorskim deptakiem albo promenadą.  


Albo zaszyć się w jakiejś fajnej knajpce, gdzie można zjeść i napić się czegoś dobrego. :P


A rano znów obudzi nas słońce i ciepły wiatr wpadający przez otwarte okno...


 I właśnie dlatego lato jest fajne. :)

A Wy co najbardziej lubicie w lecie? Jakie są Wasze wymarzone wakacje? :) 

Z niecierpliwością czekam na Wasze odpowiedzi! Na koniec chciałam jeszcze podziękować za wszystkie wczorajsze i dzisiejsze maile z propozycjami pomysłów na nowe posty, jakie od Was otrzymałam. Jeden z nich poniekąd właśnie został zrealizowany. Pozdrawiam jego autorkę- Magdę i wszystkich pozostałych czytelników, trzymajcie się ciepło, do następnego razu! :)

13 lip 2012

Różany koktajl poproszę! Recenzja szminki Mollon Cosmetics.

Wczorajsze mile spędzone popołudnie znacząco poprawiło mi humor, który nie opuszcza mnie i cały dzisiejszy dzień. W piekarniku rumieni się właśnie ciasto francuskie z warzywami zapiekanymi z serem, a ja doglądając swojej obiadu przychodzę do Was z nowym postem. Dzisiaj w roli głównej wystąpi Różany Koktajl. I to wcale nie w wysokiej szklance ze słomką, a solidnym, złotym opakowaniu z logiem firmy Mollon Cosmetics. Zapraszam do czytania!


Lato to czas kiedy pozwalamy sobie na większe szaleństwo. Także w makijażu. Na naszych paznokciach królują lakiery w soczystych, wyrazistych kolorach, powieki malujemy trochę bardziej barwnie niż zwykle, a usta chętnie podkreślamy szminką w odważniejszym odcieniu, który idealnie współgra z wakacyjną opalenizną. Na przykład intensywnym różem. :)


VoLip Lipstick #1 Różany Koktajl Mollon Cosmetics (pomadka kolagenowa)

Czterogramowa szminka o uroczej nazwie zamknięta jest w solidnym, złotym opakowaniu z "klikiem", które nie ma szans otworzyć się w torebce. Zawiera kolagen, który ma za zadanie m.in wygładzić i optycznie powiększyć usta, olejek z kiełków pszenicy (źródło witaminy E), olejek monoi (nadaje miękkość, elastyczność, chroni przed utratą wody) oraz naturaly olej roślinny meadowfoam. 
Jest bardzo miękka, kremowa, bardzo łatwo się rozprowadza i ślicznie pachnie. Pomimo tego, że jest kryjąca, absolutnie nie podkreśla suchych skórek i nie wysusza ust, co dla mnie jest ogromnym plusem. Nie zbiera się w załamaniach ani kącikach ust.


Różany Koktajl nie zawiera drobinek, jest to szminka matowa, jednak o "mokrym" (przypominającym usta muśnięte błyszczykiem) wykończeniu. Sam kolor jest prześliczny i bardzo wakacyjny. To taki soczysty, intensywny, dość trudny do opisania róż. 

Jedynym minusem tej pomadki jest trwałość. Niestety nie utrzymuje się na ustach zbyt długo, poprawki w ciągu dnia (a szczególnie po jedzeniu i piciu) są konieczne. 


Pomadki VoLip dostępne są w sklepie internetowym Mollon Cosmetics oraz w mniejszym drogeriach na terenie Polski. Kosztują 14,85 zł i występują w aż dwunastu kolorach. Począwszy od Czerwonego wina, przez Wiosenną Piwonię aż do spokojnego Mlecznego Cappucino. Każda z Was na pewno znajdzie coś dla siebie. :)


Porównanie z różową szminką SEPHORA Chic C03, o której już niebawem.

Więcej informacji o tych szminkach, a także całą gamę kolorystyczną znajdziecie na stronie internetowej producenta, na którą odsyłam wszystkich zainteresowanych (KLIK).

Sięgacie latem po szminki w intensywnych kolorach? A może wybieracie owocowe błyszczyki lub zwykłą pomadkę ochronną? Czekam na Wasze odpowiedzi!

I kończę już zanim moje danie dnia się przypali i stanie się niezjadliwe, do następnego razu! :)

W tym miejscu dziękuję firmie Mollon Cosmetics za udostępnienie mi tego produktu w celu jego przetestowania i zrecenzowania i jednocześnie zapewniam iż moja opinia na jego temat jest szczera i całkowicie obiektywna.

11 lip 2012

Początki znajomości z olejem Sesa.

Wstyd się przyznać, ale chodziła mi wczoraj po głowie myśl o małej przerwie w blogowaniu... Całe szczęście zniknęła szybciej niż się pojawiła. :) Dzisiaj "na trzeźwo" mogę stwierdzić, że za bardzo bym tęskniła za tą paplaniną do Was, którą bądź co bądź, ale jednak ktoś czyta. Także jestem i póki co nigdzie się nie wybieram! Małe załamanie przeszło mi wraz z nastaniem poranka. No ciut później. :)

Zanim przejdę do sedna posta, jeszcze dwa słowa na temat moich studiów, bo baaaaaardzo często ten temat przewija się w Waszych mailach, a nie na wszystkie z nich zdążyłam odpisać- rekrutacja na uczelniach medycznych cały czas trwa, a ja nie podjęłam jeszcze ostatecznej decyzji. Gdy tylko coś postanowię, na pewno dam Wam znać. Póki co musicie się jednak uzbroić w cierpliwość. 

To tyle słowem wstępu, a teraz przechodzę już do tytułowego olejku Sesa, który dotarł do mnie w zeszłym tygodniu.

Kupiłam go nie tyle z myślą o pielęgnacji włosów, co zależało na tym, aby pomógł mi w walce wypadaniem. Zdążyłam użyć go trzy razy i póki co mam mieszane uczucia...
Opcja z wmasowywaniem oleju w skalp i pozostawieniu go na noc zupełnie się u mnie nie sprawdza- wypada wtedy bardzo dużo włosów, dużo więcej niż zwykłe. Spróbowałam więc rozcieńczyć olej z odrobiną wody, przelać do butelki z atomizerem, spryskać skórę głowy i zostawić go na trzy godziny (miałam zamiar przy kolejnych użyciach stopniowo ten czas wydłużać). Jednak efekt jest podobny... Nadal leci mi około (czasem ponad) 200 włosów.

Sam olej jest bardziej tłusty niż kokosowa Vatika i też trochę ciężej się zmywa. Ostatnio musiałam umyć włosy dwa razy, co w przypadku Vatiki nigdy mi się nie zdarzyło. Ma zielonkawy kolor i bardzo intensywny, duszący zapach. Dla mnie wręcz nie do zniesienia...

Na temat pielęgnacyjnego wpływu na włosy nie będę się wypowiadać, bo tak jak pisałam wcześniej- ja kupiłam go z myślą o wypadaniu i w chwili obecnej na błyszczących i nawilżonych włosach zależy mi akurat najmniej... Chcę po prostu powstrzymać wypadanie, albo przynajmniej ograniczyć ilość włosów, która zostaje na grzebieniu i którą gubię w ciągu dnia. Na poprawę ich stanu wizualnego przyjdzie czas później.

Ale pomimo dotychczasowego braku poprawy nie zamierzam się zniechęcać, dam mu jeszcze czas i dopiero jeśli po kilku kolejnych użyciach nadal będzie wzmagał wypadanie, to pomyślę nad tym, żeby się z nim pożegnać.
Póki co nie biorę jednak nawet takiej opcji pod uwagę, po nieudanej przygodzie z ampułkami Radical, które zrobiły mi więcej złego niż dobrego, wierzę że w końcu trafię (albo trafiłam?) na swój złoty środek. Tym bardziej, że opinie na wizażu ma bardzo dobre (KLIK).

Aktualnie moja walka z wypadaniem wygląda tak, że łykam kapsułki Fitoval od 20 dni, myję włosy na zmianę szamponem Fitoval i BabyDream z Rossmanna (jeśli nakładam olej), a oprócz tego po tygodniowej przerwie znowu wróciłam do picia pokrzywy. Chcę zrobić na jej temat oddzielny post, także nie będę się dzisiaj nad nią zbyt długo zatrzymywać.

Tak prezentują się moje włosy aktualnie:

Pielęgnację ograniczyłam do minimum, bo każde nałożenie maski czy oleju tylko wzmaga u mnie wypadanie. W tym przypadku sprawdza się akurat zasada- im mniej tym lepiej. Nawet odżywkę zaczęłam nakładać od połowy długości, żeby nie dotykała skóry głowy, co też niestety skutkuje trudniejszym rozczesywaniem...
Włosów nie prostuję, nie suszę, prawie cały czas chodzę w związanych (kitka, warkocz), o farbowaniu nie wspominając. Straciły nie tylko blask, ale i objętość, choć tej i tak nigdy nie miałam zbyt wiele. Mam masakryczne odrosty, a kolor dawno wypłowiał i marzę o wizycie u fryzjera, ale nie mogę sobie na nią na razie niestety pozwolić...

Zamierzam zrobić podstawowe badania hormonalne, żeby upewnić się że nie jest to nic poważnego i wykluczyć ewentualne choroby i wybiorę się chyba jednak do dermatologa. Nie ma na co czekać.

Uff, strasznie się rozpisałam, także dziękuję wszystkim, którzy dotrwali do końca i pozdrawiam Was serdecznie.
Koniecznie dajcie znać na dole co sądzicie o olejku Sesa, czy go używałyście i jak się u Was sprawdził. Chętnie poczytam też o Waszych sprawdzonych środkach na wypadanie. :)

9 lip 2012

Słodki przysmak dla łasuchów.

Obiecałam Wam notkę na dobry początek dnia, a tymczasem jest już po trzynastej. Sprawy przybrały trochę inny obrót i zamiast porannej kawy w łóżku i wylegiwania się do południa, miałam ogarnianie się w biegu. Swoją drogą- czy to nie dziwne, że jak kobieta się spieszy to potrafi uszykować się w dziesięć minut i obejdzie się bez wyrzucania całej zawartości szafy i godzinnego zastanawiania się co na siebie włożyć, a jak ma kupę czasu to i tak zawsze przydałby się jeszcze dodatkowy kwadrans (albo dwa :D)? 

Ale nie o kobiecej naturze miało dzisiaj być, a o słodkim przysmaku dla łasuchów. Słodkim, przepysznym i banalnie prostym w przygotowaniu. Ciasto 3 BIT to idealny deser na letnie upały.
Czy można chcieć czegoś więcej? Jak przeczytałam na jednej ze stron- chyba jedynie dokładkę. :)

CIASTO 3 BIT

http://mojewypieki.blox.pl/2012/05/Ciasto-jak-3-BIT.html

Składniki: 500-600 g herbatników maślanych, masa krówkowa (=kajmak) w puszce (ja użyłam 460g i spokojnie wystarczyło), 2 opakowania budyniu waniliowego, litr mleka, 3/4 kostki masła, 2 opakowania śnieżki (lub bita śmietana), pół tabliczki gorzkiej czekolady, żelatyna, cukier puder.

Przygotowanie: 
* Na blachę z papierem do pieczenia wyłożyć pierwszą warstwę herbatników. Puszkę z masą krówkową wstawić do miski z gorącą wodą na kilka minut, a następnie całą jej zawartość wyłożyć i rozsmarować na herbatnikach.
* Przykryć to kolejną warstwą herbatników. Ugotować budyń z dwóch torebek, a następnie pozostawić do wystygnięcia. W tym samym czasie zmiksować masło z około 5 łyżeczkami cukru pudru. Do powstałej masy dodawać powoli łyżkami ostygnięty budyń nie przerywając miksowania. Całość wyłożyć na herbatniki i przykryć kolejną warstwą.
* Zrobić śnieżkę (polecam dodać rozpuszczoną łyżeczkę żelatyny) i wyłożyć ją na herbatniki. (Można pokusić się też o zrobienie swojej bitej śmietany z kremówki 30% ubitej na sztywno z dodatkiem  żelatyny i kilku łyżeczek cukru pudru)
* Całość posypać startą gorzką czekoladą, owinąć folią spożywczą i wstawić do lodówki na kilka godzin, aby herbatniki zmiękły, a składniki dobrze się połączyły. Najlepiej smakuje następnego dnia. :)


Efekt końcowy: 


Pierwsze zdjęcie pochodzi ze strony mojewypieki.blox.pl, a przepis jest kombinacją kilu różnych i moim zdaniem wychodzi znakomicie! Spróbujcie koniecznie i dajcie znać czy smakowało! :)

A mnie od dzisiaj możecie mówić Perfekcyjna Pani Domu. To już trzecie ciasto, które mi wyszło i cieszyło się dużym powodzeniem. Jestem z siebie dumna, tym bardziej że u mnie w domu do tej pory piekło się tylko sernik. I to też prawie zawsze z zakalcem. Po mamie talentu do pieczenia na pewno nie odziedziczyłam. :D

Zobacz także:
* Tradycyjna domowa szarlotka.  
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...