24 lut 2014

Na tak i na nie.

Piękna pogoda zdecydowanie nie sprzyja nauce, ale czas goni jak szalony, więc wspomagam się kawą i daję z siebie wszystko. :))

W przerwie na obiad przychodzę do Was z krótką recenzją dwóch z pięciu produktów, które znalazłam w styczniowej edycji pudełka ShinyBox i które naprawdę bardzo przypadły mi do gustu. Są niedrogie i raczej ogólnodostępne, więc bez problemu znajdziecie je w Rossmannie, albo w swojej ulubionej miejscowej drogerii. :) Na koniec pokażę Wam co znalazłam w walentynkowym LoveBoxie i podzielę się z Wami swoją opinią na jego temat. Nie przedłużając- zapraszam do czytania!


Wygładzający peeling do stóp Foot Care marki Evree to wydatek rzędu około 10 zł. Zawiera drobinki pumeksu, urea, lanolinę, wosk pszczeli oraz lawendowy olejek eteryczny.Jest naprawdę rewelacyjny! Stosuję go dwa, do trzech razy w tygodniu, co w połączeniu z dobrze nawilżającym kremem daje nam efekt stóp niemowlaka. ;) Peeling naprawdę dobrze ściera i pozbywa się martwego naskórka, pozostawiając skórę miękką, wygładzoną i odświeżoną. Jest skuteczny, a jednocześnie delikatny, nie ma mowy o żadnym podrażnieniu. Plus za odpowiednią, niespływającą z dłoni konsystencję, nienachalny (jednak mimo wszystko dość typowy dla produktów do stóp) zapach i niesamowitą wydajność. Używam go już przeszło miesiąc, a cały czas mam w środku jeszcze około połowę produktu. Miękką tubkę można zresztą rozciąć i wydobyć peeling dosłownie do ostatniej kropli. Jeżeli szukacie dobrego peelingu na każdą kieszeń to koniecznie biegnijcie do Rossmanna! Bardzo polecam! :))

Podobnie zresztą jak automatyczną kredkę do oczu Linea od Paese. Jestem wielką fanką żelowych kredek marki Avon i choć nic nie jest w stanie ich przebić, to muszę przyznać, że i ten produkt bardzo przypadł mi do gustu. Po pierwsze- piękny, czekoladowy, lekko mieniący się w słońcu i świetle kolor.


Po drugie- trwałość. Kredka trzyma się na powiece naprawdę przez cały dzień i nie wymaga żadnych poprawek. Jak na automatycznie wysuwaną jest dość miękka, a przynajmniej na tyle miękka, że bez problemu można ją rozetrzeć za pomocą dołączonej do kredki gąbeczki. W "zestawie" znajdziemy też mini temperówkę, bo choć kredka jest automatycznie wysuwana, czasami fajnie jest ją naostrzyć by narysować nią super cienką i super precyzyjną kreskę. Ja zdecydowanie jestem zadowolona i właściwie nie mam się do czego przyczepić. Chętnie przyjrzę się bliżej innym kolorom, a Wam szczerze polecam ten metaliczny brąz, ten idealnie podbija zieloną tęczówkę! :)

Pozostałe produkty z styczniowego pudełka cały czas czekają na swoją kolej. :)

I to chyba tyle jeśli chodzi o ochy i achy. Lutowa, walentynkowa edycja Shiny jakoś nieszczególnie przypadła mi do gustu... Już na wstępie minusa załapał rozlany olejek... Trafiła mi się wersja grejprutowo-pomarańczowa, która nie załapała się na zdjęcie. Zostawiłam ją w domu chcąc uniknąć kolejnej powodzi w czasie podróży. ;) Dla mnie osobiście trochę niewypał... Wanny nie posiadam, zapach szału nie robi, a skład produktu pozostaje tajemnicą. :P


Niewypał numer dwa to dla mnie lakier do włosów... Co z tego, że Goldwell skoro włosomaniaczką nie jestem i mam pięć włosów na krzyż?
Dalej jest na szczęście trochę lepiej. :) Obecność wodoodpornego tuszu do rzęs (Joko) w lutowej edycji to według mnie bardzo fajne rozwiązanie, ale w tym miejscu mój entuzjazm trochę słabnie, bo na facebookowym profilu Shiny trwa dyskusja na temat beznadziejności tej maskary... Ja swojej jeszcze jej nie otwierałam, musi poczekać na swoją kolej. Podobnie jak CC krem do ciała marki Bielenda, na lato będzie jak znalazł, tym bardziej że szykuje mi się trochę wesel. :) Sama jednak prawdopodobnie bym się na ten produkt nie skusiła... Najbardziej cieszę się z maseczek White Flowers! Super, że pojawiły się trzy wersje i że każda z nas może znaleźć wśród nich coś dla siebie. Na pewno dam Wam znać czy i jak się sprawdziły.

Tymczasem wracam do książek... Przygniata mnie w ostatnim czasie nadmiar obowiązków i delikatnie mówiąc- nie wiem gdzie ręce włożyć. Miejmy nadzieję, że sytuacja się trochę ustabilizuje, bo jak tak dalej pójdzie to zejdę z tego świata na zmęczenie i brak snu. :(

Miłego tygodnia! :*

18 lut 2014

Ostatni miesiąc w zdjęciach.

Wiem, że lubicie te posty i cieszę się podwójnie, bo i mnie ich pisanie sprawia niezłą frajdę. Zachęcam Was do tego typu blogowej aktywności, sama długi czas nie mogłam się do niej przekonać, a teraz z przyjemnością wracam do wcześniejszych zdjęciowych migawek i czerpię z tego więcej niż mogłoby się wydawać.

Dzisiaj z wielkim poślizgiem o moim styczniu w zdjęciach. Przygotowując dla Was ten mały zdjęciowy kolaż doszłam do wniosku, że moje życie jest tak nudne i wypchane po brzegi szarą codziennością, że czasami nie ma się nad czym rozwodzić. ;) Może stąd to osiemnastodniowe opóźnienie? Jeśli mimo wszystko macie ochotę przyjrzeć się przez chwilę mojej styczniowej rutynie, na którą składała się głównie nauka i która do złudzenia przypomina fragment z pamiętnika pracoholika, to zapraszam do dalszej części posta!


1) Nowy rok to i nowy kalendarz. ;) Ten jest mały, lekki i co ważne- problemu mieści mi się w torebce, w której i tak dźwigam ze sobą pół świata. Bez kalendarza w moim przypadku to jak bez ręki. ;)
2) Jeansowa koszula to jeden z moich ulubionych elementów garderoby. Już choruję na kolejną, a Reserved pod tym względem jak dla mnie wymiata.
3) Trochę tu ogarnęłam...  :P Chcecie room tour?
4) Czy to już malinowy? ;)) Oznaczanie twardości wody.
5) Nie znoszę zimy!
6) Przez pierwszą część miesiąca walczyłam z nerką, którą mimo plotek, że "to koło poprawia się po osiemnaście (!!!) razy", udało mi się zdać za ... pierwszym. :D
7) Fibrynoliza, hemostaza, leki przeciwzakrzepowe i ... mamusine kanapki. :))
8) Bo mojej siostrze zamarzył się kożuch!
9) Opuszczam Bydgoszcz na weekend i wracam do domu... ♥


1) Kolacja na bogato! Dobrze, że nie każdy jest takim antytalentem kulinarnym jak ja... :D
2) Znalazłam biały odpowiednim Milki Oreo! Jeśli tak jak ja wariujecie na punkcie tej czekolady, to koniecznie musicie spróbować "footballowej" Pasji Smaku.
3) Moje włosy znowu zaczęły lecieć na potęgę (nie żeby wcześniej było dobrze, ale to co się działo ostatnio to już była prawdziwa masakra) i postanowiłam oprócz dermatologicznego leczenia, wspomóc się jeszcze jakimś suplementem. Ostatni łykałam chyba rok temu... Tym razem padło na Vitapil.
4) Ostatnie w tym semestrze ćwiczenia z chemii organicznej: analiza grup funkcyjnych. Nie myślałam, że to powiem, ale polubiłam te zajęcia. :P
5) Po całym tygodniu jedzenia makaronu z sosem z paczki i suchych bułek, fajnie jest zjeść normalny obiad. :DD Przepisem na zapiekankę warzywną z ryżem dzieliłam się już z Wami w TYM poście.
6) Często pytacie mnie jak wyglądają nasze ćwiczenia z fizjologii. Czasami są bardziej praktyczne (np. spirometria, oznaczanie hematokrytu, EKG, badanie słuchu), ale zazwyczaj pracujemy na programach symulacyjnych... Tutaj badamy szczura z usuniętą tarczycą i przysadką mózgową i faszerujemy go hormonami. :P Generalnie nuda.
7) 4-nitroacetanilid to chyba jak dotychczas najgorszy preparat...
8) Studniówkę siostry przeżywałam prawie jak własną. ;) Poszukiwanie naszyjnika idealnego.
9) Świętujemy na słodko ostatnie, zaliczone koło z fizjologii. Naleśniki z serkiem waniliowym, nutellą, bananami i sosem malinowym. Pycha! :))

Lecę na wykład z immunologii, a Wam życzę miłego dnia! 
Dajcie znać jak Wam minął styczeń. :) Buziaki! :*

16 lut 2014

Słodki sekret...

... od Farmony! Opowiem Wam dzisiaj trochę o trzech nieprzeciętnie pachnących kosmetykach, które od jakiegoś czasu umilają mi wieczorne, (po)kąpielowe rytuały. Jeśli jesteście ciekawe dlaczego tak bardzo polubiłam duet korzenne pierniczki z lukrem i ich waniliowego brata z serii Sweet Secret to zapraszam do czytania!


Kwestia zapachu to oczywiście sprawa bardzo indywidualna. Mnie, fance jadalnych aromatów, korzenne pierniczki z lukrem niesamowicie przypadły do gustu. Zapach jest słodki, apetyczny, kuszący ale jednocześnie ciepły i niesamowicie kojarzy mi się z uwielbianym przeze mnie okresem świąt Bożego Narodzenia. Idealny na długie, zimowe wieczory, na poprawę nastroju, łazienkowy relaks, czy przywołanie świątecznych wspomnień. Jestem pewna, że te z Was, które tak jak ja należą do miłośniczek słodkości, miło zrelaksują się w towarzystwie tego słodkiego duetu!

PIERNICZKOWY BALSAM DO CIAŁA


Balsam zamknięty jest w plastikowej, nieco twardej i nieprzezroczystej butelce, która może nie tylko utrudnić wydobycie kosmetyku, gdy zbliża się on ku końcowi, ale nie pozwala również na kontrolowanie ilości jaka została w środku. To chyba jedyny minus jaki jestem w stanie dostrzec w tym produkcie. Wszystko inne sprawia, że sięgam po niego z niebywałą przyjemnością. Na przykład- konsystencja. Według mnie jest idealna- lekka, a jednocześnie na tyle treściwa, żeby skóra po użyciu tego produktu nie wołała pić. ;) Balsam bardzo szybko się wchłania i nie pozostawia po sobie tłustej warstwy, za to piękny pierniczkowy aromat, który naprawdę długo utrzymuje się na skórze. Nie nawilża jakoś szczególnie, ale jak dla mnie zupełnie wystarczająco, podejrzewam jednak, że posiadaczki bardzo suchej i wymagającej skóry nie będą z tego produktu szczególnie zadowolone. Uważajcie na lekko brązowy kolor tego produktu, może pobrudzić jasną, zakładaną w pośpiechu bluzkę czy piżamę jeśli nie wchłonie się całkowicie.


 PIERNICZKOWY PEELING CUKROWY DO CIAŁA


Brat peeling wypada wcale nie gorzej i już na wstępie dostaje punkt za opakowanie. Odkręcany słoiczek, z którego można wydobyć produkt do ostatniej kropli jest zawsze dobrym rozwiązaniem. Może nie sprawdza się pod prysznicem tak dobrze jak poręczna tubka, ale jako że nie używam peelingu codziennie, nie zamierzam narzekać. ;) Konsystencję określiłabym jako średnio gęstą- produkt nie spływa z dłoni, a kryształki cukru, które zawiera naprawdę nieźle złuszczają martwy naskórek. Krótko mówiąc- robi to, co do niego należy. Po użyciu pozostawia skórę aksamitnie gładką, miękką, z lekko wyczuwalnym filmem, którego wiele z Was tak bardzo nie lubi. Wszystkiemu winna jest obecność parafiny w składzie, co jest dość typowe dla niedrogich, drogeryjnych kosmetyków tego typu. Ja jednak nie zauważyłam jej negatywnego oddziaływania na swoje ciało, dlatego jak najbardziej polecam! Również ze względu na zapach, czuć go w łazience jeszcze jakiś czas po kąpieli i zgodzę się z producentem- to słodka uczta nie tylko dla ciała, ale i dla zmysłów!


WANILIOWY KREM DO RĄK I PAZNOKCI


Na koniec jeszcze dwa słowa o kremie do rąk, w którym powstał na bazie ekstraktu z wanilii i indyjskich daktyli. Pachnie obłędnie! Jak waniliowy olejek do ciasta z lekko orientalną nutą, to zdecydowanie moje klimaty. Krem nie należy do najgęstszych, ale mimo wszystko dość wolno się wchłania. Nawilża raczej jedynie doraźnie, nie poradzi sobie z większymi przesuszeniami czy problematyczną skórą dłoni. To taki krem do torebki, dla osób które na codzień, przy normalnej pogodzie, nie potrzebują głębszego odżywienia i nawilżenia, a przy wyborze kremu kierują się głównie zapachem i niską ceną. Jeśli chodzi o mnie- sprawdza się nieźle, jestem z niego zadowolona i lubię po niego sięgać. Chętnie wypróbowałabym inne warianty zapachowe.


Skład to głównie woda, parafina, wazelina i gliceryna. Mniej więcej po środku możemy dopatrzyć się masła shea i oleju kokosowego.

Generalnie- polecam. Jeśli jesteście miłośniczkami apetycznych, kuszących, słodkich zapachów, a Wasza skóra nie jest szczególnie wymagająca, to będziecie z tych kosmetyków zadowolone. Seria pierniczkowa to dla mnie od teraz must have na sezon jesienno-zimowy, mój nos czuje się rozpieszczony. ;)


Lubicie kosmetyki z serii Sweet Secret? Która wersja bajecznych słodkości jest Waszym numerem jeden? Ja próbowałam również szarlotkowego masła do ciała i duetu słodkie tiramisu, wszystko bardzo przypadło mi do gustu. :)

Miłej niedzieli! :*

15 lut 2014

Co nosi Sonnaille? (7)

Jestem z powrotem! W czwartek miałam ostatni egzamin, wczoraj obchodziłam Walentynki, a od poniedziałku znowu się zacznie (obowiązkowy wykład z PPK 7:15 ♥). Fizjologii i chemii fizycznej nie mówię jeszcze niestety "do widzenia", chcąc nie chcąc będę musiała znaleźć miejsce dla Konturka i Atkinsa podczas nocnego romansowania z Harperem i biochemią kliniczną. Nie wiem czy jestem bardziej załamana, wściekła czy przerażona... ale szczęście mi zdecydowanie nie sprzyja, takie życie. Mam nadzieję, że Wam poszło chociaż trochę lepiej niż mnie i możecie pochwalić się sesją zakończoną sukcesem. :) Ale błagam, nie piszcie, że macie trzy tygodnie ferii, bo u nas nie ma ich wcale i zastanawiam się czy to aby na pewno farmacja, a nie czasami jakiś obóz przetrwania... :D

Pozostając temacie egzaminów, o których co prawda najchętniej bym już zapomniała, przygotowałam dzisiaj dla Was dwa zestawy, w których główną rolę grać będzie skóra, ostatnio mam niezłego świra na jej punkcie i coś czuję, że moja faza na skórzane motywy dopiero się rozpoczyna. ;) Nie wiem jak Wy, ale ja jestem zdania, że niekoniecznie trzeba mieć na sobie białą bluzkę z kołnierzykiem (o ile oczywiście profesor tego nie wymaga), żeby wyglądać i czuć się elegancko.


Skórzana spódniczka- H&M
Koszula- Butik (aparat zjadł jej piękny kolor...)
Torebka- no name
+ botki (patrz niżej)



Marynarka blazer- Bershka
Skórzane rurki- no name
                                                                        T-shirt- Butik
Botki- CCC
Torba- no name 

To tyle z mojej strony. :) Obiecuję odpisać dzisiaj na wszystkie Wasze maile, bo przez ostatnie dwa tygodnie byłam odcięta od blogowego świata i trochę mi się tych zaległości nazbierało. W nowym poście widzimy się prawdopodobnie już jutro! Dajcie znać co myślicie o moich propozycjach i która z nich przypadła Wam bardziej do gustu.

Pozdrawiam,
Kasia

10 lut 2014

Do kogo trafi archiwalny ShinyBox?

W przerwie między egzaminem, a nauką na kolejny, wpadłam tu dosłownie na chwilę by ogłosić Wam wyniki konkursu z ShinyBox i poprawić humor jednej z Was. :)

Zapytałam Was, jaki kosmetyk umieściłybyście z walentynkowej edycji ShinyBox. W odpowiedziach królowały czerwone pomadki, olejki do masażu i balsamy z drobinkami, które większości z Was najbardziej kojarzą się z dniem Świętego Walentego. ;) Po bliższym przyjrzeniu się wszystkim Waszym pomysłom postanowiłam, że pudełko niespodzianka trafi do...

MENTOSKI! 
justynamietus@gmail.com

za odpowiedź, która najbardziej zapadła mi w pamięć:

"Jakieś ekskluzywne perfumy :) Mało ich w Shiny, a wiadomo, że czasem w walentynkowy wieczór jesteśmy ubrane tylko w... zapach perfum :D"

Mail już poleciał, na odpowiedź czekam do czwartku włącznie. :)
Gratulacje kochana!

Dziękuję wszystkim za udział w konkursie i ściskam ciepło!
Dajcie mi jeszcze chwilę, poprzeżywam dzisiejszy m-a-s-a-k-r-y-c-z-n-y egzamin, powalczę jeszcze z fizjologią i w weekend wracam z nowym postem. Słowo. ;)

5 lut 2014

Delikatne traktowanie? Floslek, pielęgnacja cery z problemami naczyniowymi.

Łączę się w bólu ze wszystkimi posiadaczkami cery naczynkowej. Nie służą jej zmiany temperatury i powroty z mrozu do ciepłych, ogrzewanych pomieszczeń, dlatego szczególnie teraz w okresie zimowym, wymaga ona szczególnej pielęgnacji. Od jakiegoś czasu testuję dwa produkty marki Floslek, przeznaczone właśnie do cery z problemami naczyniowymi i ponieważ dobijają już dna, to właściwie ostatni moment na to, żeby podzielić się z Wami swoją opinią na ich temat. Jeżeli jesteście zainteresowane, zapraszam do czytania!


TONIK BEZALKHOLOWY pH 5,5 (kasztanowiec, arnika górska, fiołek trójbarwny)

OBIETNICE PRODUCENTA: Zmniejsza zaczerwienienie skóry i zapobiega powstawaniu pajączkowatej sieci naczyniowej. Przywraca naturalne pH. Działa odświeżająco i wyraźnie poprawia wygląd skóry. Tonik jest dobrze tolerowany przez skórę – nawet wrażliwą.
Gładka, przyjemna w dotyku i odpowiednio nawilżona skóra.

SKŁAD: Aqua, Propylene Glycol, Aesculus Hippocastanum Seed Extract, Arnica Montana Flower Extract, Arnica Chamissonis Flower Extract, Viola Tricolor Extract, Sodium Lactate, Trideceth-9, PEG-5 Ethylhexanoate , Polysorbate 20, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Allantoin, Panthenol, Tocopheryl Acetate, Disodium EDTA.


Niestety, nie jestem z tego produktu szczególnie zadowolona... O ile rzeczywiście ładnie oczyszcza skórę twarzy, odświeża ją i usuwa z niej resztki makijażu, to ma tendencje do jej podrażniania. Tonik to dla mnie produkt, który przede wszystkim ma cerę koić, a w tym przypadku komfort stosowania nie jest taki jakbym sobie tego życzyła... Tonik w żaden sposób nie niweluje zaczerwienień, nie łagodzi, nie uspokaja. Na szczęście nie ściąga i nie wysusza skóry, nie zauważyłam też żeby powodował u mnie wysypu niedoskonałości. Plus za to, że nie pozostawia po sobie lepiącej się, nieprzyjemnej warstwy i ma bardzo fajny skład: dużo ekstraktów roślinnych, brak parabenów i alkoholu. Jednak ze względu na fakt podrażniania mojej skóry nie skuszę się na niego ponownie.




KREM PÓŁTŁUSTY

OBIETNICE PRODUCENTA: Uszczelnia i wzmacnia naczynka krwionośne, redukuje rumień i zaczerwienienia. Badania aparaturowe potwierdziły zmniejszenie widoczności drobnych naczynek krwionośnych już po 2 tygodniach od rozpoczęcia stosowania kremu oraz wzrost nawilżenia skóry o około 26% po 5 godzinach od zastosowania. Skóra jest natłuszczona, nawilżona, zrelaksowana, naczynka uspokojone. Koloryt jest wyrównany, zaczerwienienia zredukowane. Skłonność do pękania naczynek zminimalizowana.

SKŁAD:  Aqua, Octyldodecanol, Petrolatum, Glycerin, Butylene Glycol , Tilia Cordata Wood Extract , Cupressus Sempervirens Seed Extract , Aesculus Hippocastanum Seed Extract , Lecithin, Ceteareth-20, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Tocopheryl Acetate, Glyceryl Polymethacrylate , Aleuritic Acid, Faex, Glycoproteins, Propylene Glycol, Cetearyl Alcohol, Laminaria Hyperborea Extract, Lecithin, Sorbitol, Xanthan Gum, Sodium Ascorbyl Phosphate, Synthetic Beeswax, Cera Alba, Phenoxyethanol, Triethanolamine, Carbomer, Panthenol, Butyrospermum Parkii Butter, Parfum, Ethylhexylglycerin, DMDM Hydantoin, Iodopropynyl Butylcarbamate, Allantoin, Disodium EDTA.


Krem przypadł mi do gustu zdecydowanie bardziej niż jego brat tonik. Warto jednak zaznaczyć, że nie jest to produkt dla każdego typu cery i na każdą porę roku, nie wszystkie z Was będą z tego kremu zadowolone. Ja zmagam się z naczynkami na policzkach, ale moja cera jest przede wszystkim cerą mieszaną, bardzo skłonną do zapychania i niedoskonałości. Unikam kremów z dodatkiem parafiny, z którą moja cera zdecydowanie się nie lubi. Krem półtłusty marki Floslek parafiny nie zawiera. Na trzecim miejscu w składzie znajduje się Petrolatum (wazelina), która jest emolientem tłustym, jednak w przeciwieństwie do parafiny- jest niekomedogenna. Produkt zdecydowanie nie zrobił mi krzywdy. Obawiałam się jego treściwej, tłustej konsystencji, a okazała się ona zbawienna w dni kiedy moja cera wymagała większego nawilżenia, szczególnie w czasie kuracji kwasem migdałowym, którą aktualnie stosuję. Zdarzało mi się sięgać po ten produkt nie tylko wieczorem, ale również rano, przed wykonywaniem makijażu- podkład nie podkreślał wówczas suchych skórek, ładnie się rozprowadzał, jednak zdecydowanie wymagał późniejszego przypudrowania.


Krem jest rzeczywiście półtłusty. ;) Nie wchłania się całkowicie, pozostawia na skórze świecącą się warstwę ochronną która zimą, przy dużych mrozach może okazać się zbawienna, z której jednak posiadaczki bardzo przetłuszczającej się skóry, oczekujące od kremu niemalże matowego wykończenia, nie będą zadowolone. Polecam ten produkt jeżeli szukacie tłustego, treściwego kremu na wieczór, jeżeli Wasza cera wymaga większego nawilżenia, a jednocześnie jest skłonna do zapychania. Ja lubię nakładać go również w ciągu dnia, po powrocie z uczelni i zmyciu makijażu, bardzo fajnie odżywia moją skórę, ujednolica jej koloryt, delikatnie ją rozjaśnia. Jeśli chodzi o zmniejszenie widoczności naczynek, to nie dostrzegłam żadnych efektów, ale nie oczekuję ich też od kremu, który kosztuje mniej niż dwadzieścia złotych [50ml]. W drogeriach znajdziecie również wersję nawilżającą oraz tłustą tego kremu, jeżeli jesteście zainteresowane szczegółami, odsyłam Was na stronę producenta (KLIK).

Zmagacie się z problemami cery naczynkowej? Po jakie kosmetyki sięgacie? Znacie bohaterów dzisiejszego posta?

******
PS. Gdyby się ktoś pytał, czemu mnie tutaj ostatnio tak mało.... Powód może być tylko jeden- SESJA. Ciężko to wszystko widzę... ale oby do 14go! ;)
PS2. Jeśli któraś z Was ma jeszcze ochotę powalczyć o archiwalne pudełko Shiny, to odsyłam do TEGO posta. 

To co, szybkie śniadanie, kawa i maratonu z chemią fizyczną ciąg dalszy... :< 

1 lut 2014

Nie taki idealny... - Delikatny fluid intensywnie kryjący Pharmaceris.

Zazdroszczę dziewczynom, które nie muszą nakładać podkładu, albo mogą zastąpić go lekkim kremem tonującym. Moja cera jest cholernie kapryśna i "trudna w obsłudze"- nie dość, że zmagam się z niedoskonałościami, śladami po nich i tłustą strefą T, to do głosu dochodzą jeszcze popękane naczynka na policzkach. W dodatku jestem rasowym bladziochem, co sprawia, że znalezienie idealnego podkładu zaczyna dosłownie graniczyć z cudem. ;) 

Przez długi czas byłam wierna podkładowi Revlon Color Stay (KLIK). Lubiłam go za kolor, krycie i to jak długo utrzymywał się na mojej buzi. Moja cera postanowiła jednak przejść metamorfozę i z typowo tłustej, stała się mieszaną, a podkład zaczął przesuszać mi policzki, okolice nosa i przestał spisywać się tak świetnie jak wcześniej. Rozpoczęłam więc na nowo poszukiwania drugiej skóry, w trakcie których trafiłam na Delikatny fluid intensywnie kryjący marki Pharmaceris, o którym chcę Wam dzisiaj trochę opowiedzieć. Zapraszam!


Na podkład skusiłam się głównie za sprawą wizażu (KLIK), zbiera naprawdę dobre opinie i cieszy się uznaniem wśród posiadaczek różnych cer. Niestety nie jestem z niego do końca zadowolona... Ale zacznijmy od plusów!

Posiadam kolor najjaśniejszy #01 Ivory (kość słoniowa), który w przeciwieństwie do większości drogeryjnych podkładów, naprawdę jest jasny. Dodatkowo wpada w beż, więc bardzo ładnie wyrównuje koloryt cery i maskuje wszelkiego rodzaju zaczerwienia.

Producent określa fluid jako intensywnie kryjący i muszę Wam powiedzieć, że nie ma w tym ani trochę ściemy. Podkład naprawdę nieźle kryje, już przy jednej warstwie maskuje wszystkie niedoskonałości, blizny, przebarwienia, nie ma potrzeby sięgania po korektor czy kamuflaż. Oceńcie zresztą same:


Będąc przy plusach, warto wspomnieć również o wygodnym, higienicznym opakowaniu z pompką typu airless, które zbiera nam podkład od dołu i pozwala zużyć go do ostatniej kropli, oraz o ochronie przeciwsłonecznej. Podkład zawiera SPF20, jest niekomedogenny, nie zatyka porów i nie obciąża skóry. 

Jego konsystencję określiłabym jako kremową. Jest dość gęsta, ale nie ma większych problemów z rozprowadzeniem podkładu na twarzy, bez względu na to czy używacie pędzla, gąbeczki czy aplikujecie go palcami, za co również plus. Poniżej możecie zobaczyć kolor podkładu oraz jest konsystencję w porównaniu z najjaśniejszymi odcieniami Bourjois Healthy Mix i Maybelline Affinitone:


Lista plusów niestety w tym miejscu się kończy... Głównym powodem dla którego nie skuszę się na ten produkt ponownie jest jego trwałość... Niestety już po trzech (!) godzinach, bez względu na to czy go przypudrujemy czy nie,  podkład zwyczajnie zaczyna się ważyć. Cera koszmarnie się świeci, lepi się, a jednocześnie widać na niej wszystkie suche skórki, o których istnieniu wcześniej nawet nie miałam pojęcia. Podkład schodzi nierównomiernie, w bardzo brzydki sposób, brudzi ubrania, telefon i już po dwóch godzinach staję się bardzo widoczny na twarzy. Dla porównania- używa go również moja siostra, która ma cerę suchą, w kierunku normalniej i na niej ten podkład wygląda naprawdę świetnie... Moja jest mieszana i jeśli i Wy macie podobną, prawdopodobnie nie będziecie z tego podkładu, a raczej jego trwałości do końca zadowolone...

Na koniec rzućcie jeszcze okiem na skład:


Podkład ma pojemność 30 ml i w standardowej cenie kosztował mnie niecałe 35 zł, bardzo często można go dostać również w promocjach, pytajcie o niego w aptekach. :)

Podsumowując: jeżeli szukacie podkładu w jasnym kolorze, który dobrze ukryje Wasze przebarwienia, rozszerzone pory, zaczerwienienia czy niedoskonałości, a Wasza cera jest normalna i nie przetłuszcza się jakoś bardzo, to myślę, że delikatny fluid kryjący Pharmaceris może się u Was spisać. Nie polecam posiadaczkom cer mieszanych, a tym bardziej tłustych, ja sama również nie skuszę się na ten produkt ponownie.

+ jasny kolor
+ wygodne, higieniczne opakowanie z pompką typu airless
+ podkład nie zapycha cery, jest niekomedogenny
+ łatwa aplikacja
+ dobre krycie
+ SPF 20

- trwałość, cera szybko zaczyna się po nim świecić i lepić
- już po trzech godzinach podkład się waży, a jednocześnie podkreśla suche skórki
- brudzi ubrania, telefon
- nie możemy kontrolować ilości podkładu jaka została w środku

Używałyście może tego podkładu? Jak się sprawdził u Was? A może macie doświadczenie z podobnymi, niedopasowanymi do Waszej cery produktami i chciałybyście ostrzec przed nimi resztę blogerek? Zapraszam do dyskusji w komentarzach. :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...