29 lis 2013

W odcieniach fioletu, czyli coś dla zielonookich.

Od kiedy w mojej kosmetyczce zamieszkały dwa kosmetyki do makijażu oczu marki Mary Kay z serii at play, po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że moje zielone oczy uwielbiają fiolet! Kurcze, rzeczywiście coś w tym jest. :) Nic tak ładnie nie podbija zielonej tęczówki jak właśnie odcienie fioletu. I to nie byle jakie! Mary Kay przygotowała dla nas ciekawe połączenie chłodnej śliwki, wpadającego w róż burgundu i szampańskiego złota, które świetnie sprawdzi się zarówno w codziennym, jak i bardziej wyrazistym, wieczorowym makijażu.


Odcień kredki do oczu Purple Smoke jest właściwie identyczny z najciemniejszym cieniem wchodzącym w skład małego wypiekanego trio. Świetnie sprawdza się jako baza pod makijaż, cień do powiek, jak również do zaznaczenia zewnętrznego kącika czy dolnej powieki. Jakby się uprzeć to możnaby i narysować nią kreskę. ;) Kredka jest szalenie wydajna- jedno naostrzenie jej wystarcza nam na wykonanie kilku makijaży, trwała i  dobrze napigmentowana. Utrzymuje się na powiecie spokojnie przez większą część dnia, jest miękka, a sama jej aplikacja nie sprawia właściwie żadnych trudności. To co wyróżnia ją na tle innych kredek tego typu to fakt, że dobrze się rozciera, bez problemu blenduje i łączy z cieniami do powiek. Można przy jej pomocy wyczarować piękne smoky eyes, właściwie z użyciem tylko jednego cienia. Choć bym chciała- nie mam się do czego przyczepić!


Najbardziej zachwycił mnie chyba jednak kolor- cudnie mieni się w słońcu i ozłaca spojrzenie, absolutnie nie powodując efektu "zmęczonego oka". Jeżeli jednak nie lubicie drobinek na oku i stawiacie na matowe, mniej zwracające na siebie uwagę produkty do makijażu oczu- odradzam Mary Kay. Ja lubię taki efekt, nawet na co dzień. :)

Wypiekane cienie do powiek w odcieniu On the horizon przywodzą na myśl wrzosowisko o zachodzie słońca. Odcienie są przepiękne i idealnie dobrane! To świetne rozwiązanie w podróż, na wakacje, ale i na co dzień, taki sprawdzony zestaw, kiedy się spieszymy i nie mamy czasu albo ochoty na kombinowanie z makijażem.

Cienie są dość twarde, ale o dziwo bardzo łatwo nabierają się na pędzel. Nawet bez użycia bazy nie ma problemów z wydobyciem z nich intensywności, co zresztą możecie zobaczyć poniżej:


On the horizon, to trio typowo perłowe, które na całe szczęście nie ma jednak nic wspólnego z chamskimi drobinami, wędrującymi po całej naszej twarzy. Wręcz przeciwnie- na "solidnej podstawie" (czytaj bazie pod cienie ;)) zupełnie się nie osypują, a makijaż bez poprawek wygląda bardzo ładnie właściwie przez cały dzień.

Można je nakładać zarówno na sucho (jeżeli zależy nam na bardziej subtelnym, delikatnym efekcie, w sam raz do szkoły czy pracy), albo na mokro (to już jest wersja ekstra, typowo imprezowa- pięknie lśnią, zyskują jeszcze większą trwałość i intensywność! :)) W obu przypadkach cienie dobrze się ze sobą łączą i bez problemu rozcierają.

Minusy? Bez użycia bazy zdarza im się rolować na powiecie po kilku godzinach. Trochę brakuje mi też mini aplikatora dołączonego do zestawu. Więcej nie zauważyłam. ;)


Podsumowując- niesamowicie polubiłam ten duet i często po niego sięgam. Baaardzo cenię sobie to, że mogę z jego pomocą zarówno delikatnie podkreślić i rozświetlić spojrzenie, jak i wyczarować bardziej wyrazisty, przyciągający wzrok makijaż. Najbardziej zachwyciły mnie kolory- uważam, że są bardzo eleganckie i idealnie dobrane do wszystkich posiadaczek zielonych oczu i fanek fioletu na powiekach. Duży plus za pigmentację, trwałość i bezproblemową aplikację. Poważnie zastanawiam się nad zakupem innych wersji kolorystycznych, złota kredka Gold Mine i cienie Tuxedo z tej serii coraz bardziej się do mnie uśmiechają. ;) Polecam przede wszystkim zielonookim i miłośniczkom lśniącego, lekko metalicznego wykończenia na powiekach.

Całą serię produktów At Play możecie obejrzeć TUTAJ.

Znacie kosmetyki Mary Kay? Lubicie fiolet na powiekach? :)

***
Wstałam przed 6:00, bo poczułam się w obowiązku zaszczycić Was kolejnym postem. Zapowiada się na bezproduktywny weekend i pierwszą połowę następnego tygodnia... Do środy mam po trzy koła dziennie, później powinno być lepiej- bo już tylko po jednym. :P Zastanawiam się czy Andrzejki spędzić z układem krążenia, pokarmowym, czy oddechowym... :P Też macie takie dylematy? :(( Udanej zabawy jutro! :*

W tym miejscu dziękuję firmie Mary Kay, za udostępnienie mi tych produktów w celu ich przetestowania i zrecenzowania i jednocześnie zapewniam iż moja opinia na ich temat jest szczera i całkowicie obiektywna.

27 lis 2013

Pozytywnie zaskoczona! :)))

Widziałyście już listopadowe pudełko ShinyBox? :) Ja jestem jego posiadaczką od zeszłego weekendu i muszę Wam powiedzieć, że w końcu czuję się usatysfakcjonowana jego zawartością! W tym miesiącu Shiny przygotowało dla nas aż pięć produktów pełnowymiarowych, z czego wszystkie, absolutnie wszystkie wpasowują się w mój gust i kosmetyczne potrzeby. Jesteście ciekawe co takiego znalazłam w środku? Zapraszam do oglądania! :)


Listopadowy box powstał pod patronatem sklepu internetowego Deezee i po raz kolejny zaskoczył nas zmienioną szatą graficzną. W mojej skromnej opinii najładniej wypadła różowo-brązowa edycja urodzinowa, ale nie marudzę, czerwień z czernią też ma swój urok. ;)


1. LA ROSA mineralny cień do powiek #85 Aventurine- trafił mi się piękny, złoto oliwkowy odcień, więc jestem podwójnie zadowolona. :)) To moja pierwsza styczność z sypkim cieniem mineralnym.
2. LA ROS lakier do paznokci #106- po raz kolejny piękny kolor! Ciemno wiśniowy, idealny na nadchodzącą zimę i okres świąteczny.
3. MARIZA matujący puder ryżowy- jestem bardzo ciekawa tego produktu, niestety ma koszmarne opakowanie... już po pierwszym otwarciu połowa pudru wylądowała na podłodze... Aplikator też nie wygląda za ciekawie, ale zobaczymy. ;)
4. BINGOSPA maska do twarzy ze 100% olejkiem ryżowym- jestem maseczkowym potworem, plus dla Shiny za ten produkt!
5. AA COSMETICS ujędrniający balsam do ciała- balsamów nigdy za wiele, a do kosmetyków marki AA zawsze mi jakoś nie po drodze, także miło będzie przetestować.


Subskrybentki znalazły też w pudełku serum na porost rzęs marki Neicha, a części Dziewczyn trafiła się również płócienna torba marki Deezee i podwójna maseczka Floslek.

Generalnie rzecz ujmując ja jestem bardzo na tak, bo a) w końcu nie ma nic do włosów ;) b) mamy aż pięć produktów pełnowymiarowych, c) pojawiła się kolorówka, w dodatku w bardzo trafionych kolorach! Śmiem pokusić się nawet o stwierdzenie, że to najlepszy ShinyBox jaki dotychczas wpadł w moje ręce. :)

Pozytywnie zaskoczona zabieram się więc za testowanie i za miesiąc podzielę się z Wami swoimi pierwszymi wrażeniami z używania tych produktów. Nie wiem jak Wy, ale ja już nie mogę doczekać się edycji świątecznej. Jak myślicie, na co w grudniu postawi Shiny? Podoba Wam się pudełko listopadowe? :)

24 lis 2013

Rossmann -40% - co warto kupić? + moja lista zakupów

Nastał niebezpieczny czas dla wszystkich zakupoholiczek i maniaczek kosmetyków. ;) Od piątku w Rossmannie -40% na kolorówkę, co skutkuje nie tylko zwiększonym tłokiem przy drogeryjnych szafach i wychudzeniem naszych portfeli, ale i wysypem postów na ten temat w blogosferze, co mnie osobiście bardzo cieszy! Nie miałam zamiaru publikować takiej notki u siebie, bo wydawało mi się, że Dziewczyny powiedziały na ten temat już wszystko co można było, ale została zlinczowana mailami od Was, więc oto jestem. :D Za Waszą namową postanowiłam wtrącić jednak swoje trzy grosze i podzielić się z Wami tym, co według mnie warto kupić, albo na co przynajmniej warto zwrócić uwagę buszując w Rossmannie. Wszystkie wymienione produkty posiadam, a jeśli nie to posiadałam i z przyjemnością kupiłabym je ponownie. Jeżeli nie macie dość postów obracających się w temacie wielkiej makijażowej wyprzedaży, albo zakupy macie jeszcze przed sobą i cały czas wahacie się co wrzucić do koszyka, to serdecznie zapraszam do czytania!

Gdybym miała wybrać moje trzy ulubione masakry, to zdecydowanie wymieniłabym te wyżej, ze szczególnym zaznaczeniem Colossala, do którego wracam co jakiś czas i mojego ostatniego odkrycia marki Loreal, które recenzowałam Wam w TYM poście. Tusz do rzęs z Lovely również spisuje się u mnie bardzo fajnie, a biorąc pod uwagę cenę promocyjną tego produktu (około 6 zł) myślę, że grzechem byłoby nie przetestować go na sobie! ;) Recenzja TU.

Jeśli chodzi o drogeryjne podkłady to zdecydowanie najmilej wspominam Lasting Performance od Max Factor. To trochę lżejsza forma Revlona Color Stay, więc jeśli nie przypadła Wam do gustu nowa wersja, albo szukacie czegoś trochę mniej obciążającego to myślę, że warto się skusić. Bladziochy powinny być zadowolone! :)  Recenzja TU.
Smooth Effect kupiłam kiedyś z Waszego polecenia i również byłam z niego bardzo zadowolona. Całkiem fajnie kryje, dobrze się trzyma, a co najważniejsze wygląda naturalnie i nie podkreśla suchych skórek. Ostatnio tego nie znoszę. ;) Recenzja TU.
BB krem marki Eveline to z kolei fajna, lekka alternatywa, ale raczej na cieplejsze miesiące, bo jak się pewnie domyślacie teraz najjaśniejszy odcień będzie dla wielu z nas dużo za ciemny, ale co stoi na przeszkodzie, żeby poczekał z nami do wakacji? Eveline zbiera naprawdę dobre opinie, zajrzyjcie na wizaż, żeby dowiedzieć się o nim czegoś więcej, bo na moim blogu nie doczekał się jeszcze swojej recenzji (KLIK).


Koniecznie zwróćcie uwagę na pomadki! Wszystkie trzy są naprawdę świetne i powinny spodobać się każdej fance nudziaków i naturalnych kolorów na ustach. Chyba nie umiem wybrać spośród nich swojego faworyta. Airy Fairy (swatche TU) to zgaszony, chłodny odcień różu, który będzie pasował chyba każdemu typowi urody,  Nude Delight (recenzja TU) to z kolei klasyczny beż, który odrobinę wpada w brzoskwinię, natomiast Maybelline Color Whisper (zdjęcie zobaczycie w TYM poście) ma półtransparentne wykończenie i z powodzeniem może zastąpić na błyszczyk. ;)

Jeżeli szukacie fajnego zestawu cieni w jesiennych kolorach to serdecznie polecam Wam małą paletkę cieni marki Manhattan w odcieniach brązu i fioletu. Na moim blogu pojawiła się jej recenzja, jeżeli jesteście ciekawe odsyłam Was TUTAJ.
Cień w kremie od Maybelline to w tej chwili już mój niezbędnik przy codziennym makijażu, darzę go miłością szczerą i za każdym razem zachwycam coraz bardziej. Piękny kolor, świetne wykończenie i szybka, bezproblemowa aplikacja sprawiają, że musicie go mieć! :) (zdjęcia znajdziecie TUTAJ)
Cielista kredka do oczu to z kolei coś dla tych, którym tak jak mnie zdarza się zarwać noc i obudzić z przemęczonymi, czerwonymi oczami. Świetnie otwiera oko i nadaje spojrzeniu mu takiej... świeżości? Tak, to chyba dobre słowo. Do tego obowiązkowo dobrze kryjący korektor z Miss Sporty, który poradzi sobie z cieniami pod oczami, maskara (patrz wyżej!) i jesteśmy gotowe do wyjścia!

Nie zapomnijcie też o lakierach, Wibo możecie dorwać za trzy złote z groszami, Rimmel wychodzi trochę drożej, ale warto, bo kolory są cudne, a aplikacja bezproblemowa. Mam jeden lakier z serii Salon Pro, kryje już przy jednej warstwie i trzyma się na paznokciach około 4 dni. Dla mnie bomba!

Na koniec pokażę Wam jeszcze swoją listę zakupów, a za kilka dni pochwalę się Wam czy i w jakim stopniu udało mi się ją zrealizować!



Tymczasem uciekam, ściskam Was ciepło i czekam na Wasze rady- co jeszcze warto kupić w Rossmannie? :))

21 lis 2013

Zużywam na potęgę!

Cała armia pustych opakowań po kosmetykach zużytych przeze mnie w październiku, przeczekała większą połowę miesiąca, żeby w końcu doczekać się posta na moim blogu. :) Wszystko przez ten brak czasu! Jak się okazało, dwadzieścia kilka dni to wystarczający okres czasu na to, aby zapomnieć co wylądowało w torbie na zdenkowanych i ... zapełnić kolejną. Ostatnio zużywam na potęgę, o czym będziecie mogły przekonać się już za chwilę. :) Z największym w historii mojego blogowania poślizgiem, zapraszam Was zatem na mini recenzje produktów, których dna udało mi się dobić w październiku. :) Z listopadowymi zużyciami przybędę do Was za kilka dni. Miłego czytania!


Tradycyjnie już- króluje kolorówka. Mam nadzieję, że wypatrzycie dla siebie coś ciekawego!

Na pierwszy ogień pielęgnacja ciała:


Waniliowy żel pod prysznic marki Joanna z serii Sweet Fantasy pachniał jak olejek do ciasta. :) Bardzo ładnie i bardzo, bardzo słodko! Jeżeli tak jak ja, jesteście fankami jadalnych zapachów, to mogę Wam ten produkt polecić. Ogólnie bardzo lubię tę serię Sweet Fantasy, nie tylko za ładne zapachy (miałam przyjemność używać wszystkich trzech wariantów), ale i za wygodne opakowania z pompką, niską cenę i wydajność. Właściwości pielęgnacyjnych nie zauważył, ale tak jak wielokrotnie Wam powtarzałam- nie szukam ich w produktach tego typu.

Żel do higieny intymnej Facelle Sensitive- śmiesznie tani produkt, który dobrze spełnia swoją funkcję. Nic dodać, nic ująć. :) Polecam!

Kremowy żel do stóp BeBeauty- kupiłam go wieki temu (poznajecie jeszcze to stare opakowanie? :P) i jego zużycie szło mi strasznie ślamazarnie. Nie powalił mnie na kolana... Słabo nawilża, niezbyt ładnie pachnie... na pewno do niego nie wrócę. Aktualnie używam kremu Dr Stopa marki Floslek i jestem w nim zakochana. :) (recenzja TU)

Antyperspirant Energy Fresh Nivea- bardzo lubię! :) Cudnie pachnie i sprawdza się u mnie bez zarzutów, ale zaznaczam, że nie mam problemów z nadmierną potliwością. Często można go dostać w promocji nawet za około 6 zł, warto polować. :)


Odżywka w spray GlissKur bez spłukiwania to mój niezbędnik przy rozczesywaniu włosów. Nie mam konkretnej ulubionej wersji, kupuję je zamiennie i nie widzę też między nimi żadnej różnicy.

Maskara Essence Multiaction- bardzo dobry produkt, który niestety nie doczekał się do tej pory na moim blogu recenzji, a powinien! Tusz dostępny jest w każdej Naturze za śmieszne pieniądze, bardzo ładnie pogrubia i wydłuża rzęsy, ma tradycyjną, aczkolwiek wygodną szczoteczkę i nie osypuje się w ciągu dnia. Jeśli chodzi o masakary to cały czas nie opuszcza mnie ochota testowania nowości, ale za jakiś czas pewnie sięgnę po Multiaction ponownie. Próbowałyście? :)

+ płyn do soczewek Renu Bausch&Lomb, wiśniowa pomadka ochronna Mariza (baaaaardzo przeciętna niestety i wcale nie pachniała ładnie :<), mini odżywka garnier i aloes Alterra (polubiłyśmy się, ale nie raz Wam już o tym wspominałam :)), próbka multikojącego kremu do twarzy Pharmaceris z SPF 15 seria R Trądzik różowaty- i tutaj na sekundę się zatrzymam. Miałyście może ten krem? Mnie próbka wystarczyła na 4 użycia i chyba zdążyłam nabrać ochoty na pełnowymiarowe opakowanie... Ale mimo wszystko jestem ciekawa Waszych opinii!


Krem do rąk Isana masło shea&kakao to zdecydowanie mój ulubieniec. Wspominałam Wam o nim więcej w TYM poście, zatem żeby nie powielać informacji, właśnie tam Was odsyłam.

Krem nawilżający matujący 25+ Ziaja- przewija się już przez któryś post z kolei, bardzo go polubiłam i szykuję dla Was jego recenzję. :)

Krem Kozie Mleko (1 nawilżanie) Ziaja- to już naprawdę moje ente opakowanie, nie jestem w stanie zliczyć ile słoiczków tego kremu wklepałam już w swoją twarz. ;) Recenzja KLIK

+ próbka kremu L'OCCITANE (chyba nie rozumiem jego fenomenu)


Na koniec dwóch kolesi z Biedronki. ;)

Płyn micelarny BeBeauty, o którym cały czas głośno w blogosferze, zawładnął i moim sercem. :) Uważam, że to bardzo dobry produkt za niewielkie pieniądze i zużywam go w ilościach hurtowych, co zresztą widać na załączonych obrazku. Nie podrażnia oczu, a bardzo dobrze (i szybko!) usuwa z nich makijaż. Jedyne do czego mogę się przyczepić to nieszczelne opakowanie, na które trzeba uważać np. w podróży.

Żel-krem delikatny łagodzący BeBeauty- na początku średnio przypadliśmy sobie do gustu, ale koniec końców uważam, że jest całkiem niezły i pewnie jeszcze do niego wrócę. :) Ma fajną, dość gęstą konsystencję i dobrze sprawdza się zarówno przy demakijażu jak i porannym oczyszczaniu twarzy. Nie przesusza, nie podrażnia, jest bardzo wydajny i po raz kolejny- kosztuje grosze. :) Trochę drażni mnie zapach, średnio lubię takie kwiatowe nuty zapachowe. Ale do przeżycia. :)


Zostało mi jeszcze trochę różności:

Chusteczki nawilżające, dwie ulubione maseczki, do który ciągle wracam i rybki Anti Age z Rival de Loop, które również całkiem fajnie się u mnie sprawdziły. Mam ochotę kupić je ponownie, bo naprawdę nieźle odżywiają skórę, a takich produktów szczególnie teraz- w okresie grzewczy, nigdy za wiele. :) Zawartość kapsułek jest bardzo tłusta, więc odradzam stosowanie ich w ciągu dnia. Po tygodniowej kuracji cera jest naprawdę wyraźnie nawilżona i jakby wypoczęta? Jak najbardziej polecam, wydatek jest niewielki, a szansa duża, że sprawdzą się i u Was. :)

Ufff i to na tyle! Rozpisałam się na maksa, co jest nie lada wyczynem biorąc pod uwagę fakt, że spałam dzisiaj aż dwie godziny. :P Lecę na angielski i przed dwudziestą oficjalnie zaczynam weekend. A jutro ścinam włosy, już postanowiłam! ;)

Jak tam Wasze zużycia w ostatnim czasie? :) 

18 lis 2013

Ulubieńcy miesiąca- wrzesień, październik 2013.

Robię wszystko co w mojej mocy, że moja działalność blogowa nie przeszła w tryb weekendowy. ;) Wszystkich, którzy tak samo jak ja znaleźli dzisiaj chwilę wolnego czasu (to nic, że kosztem jutrzejszej wejściówki z układu pokarmowego) zapraszam na ulubieńców miesiąca, a właściwie kilku ostatnich tygodni. Z małym poślizgiem przedstawię Wam kosmetyki, które odkryłam i których używałam namiętnie na przełomie września i października. Tradycyjnie, nie zabraknie również mini bonusu w postaci ulubieńca niekosmetycznego. Zainteresowane? :) Zapraszam do czytania!


Zacznijmy może od typowo jesiennych kosmetycznych umilaczy, którzy swoim nutami zapachowymi dosłownie rozłożyli mnie na kolana. ;)


Krem do rąk z masłem kakaowym i olejkiem ze słodkich migdałów marki DeBa Vital znalazłam w pudełku ShinyBox. Już na wstępie zauroczył mnie opakowaniem w postaci miękkiej, srebrnej tubki, która przypomina mi wyżej półkowe kosmetyki The Secret Soap Store i Loccitane. W dodatku pięknie pachnie (grześki czekoladowe!) i naprawdę fajnie nawilża moje dłonie, szczególnie kiedy zapomnę z domu rękawiczek, albo przesuszę skórę tymi lateksowymi. Obiło mi się o uszy, że swego czasu ten krem był do dostania w Biedronce, za śmiesznie niską cenę, może jeszcze go rzucą. ;) A jeśli nie, to myślę że i tak warto skusić się na niego w sklepie internetowym producenta. Ze swojej strony- bardzo polecam!

Perfumy Rihanny Rebl' Fleur chodziły za mną już od jakiegoś czasu. Po zdanej poprawce z chemii postanowiłam sprawić prezent sobie samej i wejść w końcu w ich posiadanie. ;) Ten zapach jest tak piękny i tak bardzo wpasowuje się w mój słodko-ulepkowaty gust, że chyba nie jestem w stanie opisać tego słowami. To zdecydowanie perfumy bardzo zmysłowe, kobiece, uwodzicielskie, idealne zarówno na letnie wieczory jak i chłodne, jesienne poranki. Pięknie się rozwijają i są naprawdę trwałe! Jeżeli lubicie słodkie owocowe zapachy z nutą kokosa i wanilii to koniecznie powąchajcie. :) Jak dla mnie są warte każdej złotówki! No i ten flakon... ;)



Delikatna pianka myjąca Pharmaceris seria A (próbka, 50 ml)- nie spodziewałam się, ze ten produkt może być tak wydajny! Używam go od ponad miesiąca, a zużycie jest właściwie minimalne. :) Za co ją lubię? Jest naprawdę delikatna i mogę stosować ją do demakijażu całej twarzy, również oczu. Świetnie sprawdza się także przy codziennym, porannym oczyszczaniu. Nie podrażnia, nie uczula, nie pozostawia po sobie uczucia ściągnięcia, jej aplikacja to naprawdę czysta przyjemność. Jestem pewna, że po skończeniu tego mini opakowania, zaopatrzę się w pełnowymiarowe. ;) Choć bym chciała, to nie mam się do czego przyczepić, nie widzę wad tego kosmetyku i szczerze go polecam, a już szczególnie leniwcom, którzy cenią sobie produkty dwa w jednym, które szybko i skutecznie pozbywają się makijażu i z oczu i z twarzy. ;)

Krem nawilżający matujący 25+ Ziaji wypatrzyłam na kanale Basi Callmeblondieee i lada dzień pojawi się jego recenzja. Potrzymam Was zatem w niepewności i powiem tylko, że żałuję, że sięgnęłam po na niego tak późno! ;))


Na koniec trochę kolorówki. Paletka wypiekanych cieni Isadora w odcieniu #81 Cool Browns towarzyszy mi właściwie przy każdym makijażu. Kolory są bardzo uniwersalne, można nimi wykonać pełen makijaż oka, nie osypują się w ciągu dnia i na bazie utrzymują spokojnie 8-10 godzin. :) Sama paletka jest mała, poręczna, wyposażona w lusterko i spokojnie możemy zabrać ją ze sobą w podróż.
Szminkę marki Catrice z serii Ultimate Colour w kolorze #010 Be Natural pokazywałam Wam już przy okazji posta z moją kolekcją pomadek Nude. Było to co prawda wieki temu, ale moje zdanie na jej temat się nie zmieniło, także jeżeli jesteście zainteresowane, odsyłam Was TUTAJ.

Ostatnio rzadko maluję paznokcie. Raz, że nie mam czasu, a dwa że laboratoryjne odczynniki mimo rękawiczek skutecznie zżerają mi lakier. ;) Ale jeśli już coś na paznokcie nakładałam, to prawie zawsze był to lakier Delia Colar Prosilk w tradycyjnym czerwonym kolorze opatrzonym numerkiem #210. ;)

Prawie zapomniałabym o torebce, którą chciałam pokazać Wam jako swojego niekosmetycznego ulubieńca...


Kupiłam ją w Butiku za niecałe 40 zł i nosiłam namiętnie przez całe dwa miesiące, nosiłabym nadal gdyby nie to, że niestety nie grzeszy jakością i muszę ją trochę podreperować... :(  Póki co znalazłam dla niej mały zamiennik, ale o tym może już przy następnej okazji. ;)

Jestem bardzo ciekawa jakie kosmetyki zachwyciły Was na przełomie września i października. A może znalazłyście u mnie i swoich ulubieńców? 

Miłego wieczoru i dobrej nocy! :*

15 lis 2013

Mini zakupy październikowe.

Tydzień blogowej nieobecności i niekończących się kół/wejściówek/zaliczeń i raportów dobiega końca. Nareszcie piątek! Nie wiem czy jestem bardziej przybita, zła czy niewyspana, ale mimo wszystko postanowiłam wykrzesać z siebie jeszcze resztki energii i w końcu coś dla Was napisać. Dzisiaj kilka słów o małych październikowych zakupach, którymi nie mogłabym się Wam nie pochwalić. Zanim jednak przejdę do sedna posta, chciałam podziękować Wam jeszcze za nadesłane wiadomości i troskę. :) Mało śpię, żyję o kawie (chcąc nie chcąc byłam zmuszona wrócić do niej po pięciomiesięcznej przerwie), a obiad zastępuje mi princessa, ale generalnie wszystko u mnie w porządku. Dokucza mi jedynie brak czasu, przemęczenie i czasami wieczorna jesienna chandra... Ale nie daję się. :) Obiecuję odpisać na wszystko jak tylko zregeneruję trochę siły i przestanę lądować twarzą w bezradności. :*


Wracając do zakupów- w październiku nie poszalałam zbytnio i ku uciesze mojego portfela nie zostawiłam w drogeriach majątku. Nie, nie myślcie, że zażegnałam zakupoholizm... :P Nie chodzę na zakupy... bo naprawdę NIE MAM kiedy! Tak sobie myślę, że brak czasu jest chyba jeszcze lepszą terapią odwykową niż brak pieniędzy. ;)

Ale coś tam jednak do domu przytargałam... ;) Co takiego? Zapraszam do oglądania!


 Maseczki, maseczki, maseczki. ;)
Zrobiłam się ostatnio maseczkowym potworem, uwielbiam taki relaks, szczególnie w przygnębiające jesienne popołudnia i szczególnie wtedy, kiedy moja cera domaga się nawilżenia, tak jak w ostatnim czasie. Kupiłam swoje sprawdzone trio- maseczkę odżywczą z Perfecty, regenerującą i nawilżającą z Ziaji i kompletną dla mnie nowość z Rival de Loop. Wcale nie ukrywam, że bardziej niż działania jestem ciekawa jej zapachu. :D


W biedronce skusiłam się z czystej ciekawości na odżywkę do rzęs z Bell, która zapewne ani nie pomoże ani nie zaszkodzi, ale spróbować zawsze można. ;) W Rossmanie kupiłam podkład Maybelline Affinitone, którego używałam na początku w liceum i który wtedy całkiem lubiłam, postanowiłam sobie o nim trochę przypomnieć. Niestety albo zmienił mi się gust, albo wymagania, albo moja cera stała się taka problematyczna, ale teraz nie sprawdza się u mnie zbyt dobrze... I mam wrażenie, że mnie zapycha. :(
Potestuję i przybędę do Was z jego recenzją za jakiś czas. Dorzuciłam też gąbeczki do makijażu, spisują się całkiem nieźle. ;)


Nowości do pielęgnacji ciała ograniczyły się w tym miesiącu do dwóch egzemplarzy- żelu pod prysznic o przepysznie czekoladowym zapachu z pikantną nutą z serii Pleasure Time marki Soraya, który zadowoli na pewno wszystkie miłośniczki słodkości, oraz zimowego kremu do rąk z żurawiną, mlekiem i miodem Cztery Pory Roku. Niewielka tubka będzie jak znalazł do torebki. ;)

I to tyle. :)

Poszło szybciej i sprawniej niż myślałam, trochę żałuję, bo miło było znowu dla Was napisać. ;) Miałam zamiar zrobić sobie dzisiaj małe domowe SPA, ale jestem tak padnięta, że wskakuję do łóżka zanim zasnę na stojąco. Nie zarażam dłużej pesymizmem, trzymajcie się cieplutko! :* 

9 lis 2013

Demakijaż na dwa sposoby.

Ponura pogoda za oknem nie sprzyja wynurzaniu nosa spod kołdry. Mam zamiar zafundować sobie dzisiaj całodzienne chodzenie w piżamach i nadrobić trochę blogowo-youtubowe zaległości, których narobiłam sobie przez ostatni tydzień, cierpiąc na deficyt czasu (i snu).

Zaczynam od nowego posta. ;) Dzisiaj będzie trochę o demakijażu, przychodzę do Was z recenzją porównawczą dwóch produktów marki Floslek, które miałam okazję testować przez ostatnie tygodnie. Jeżeli jesteście ciekawe jak się u mnie sprawdziły, który z nich polubiłam bardziej i czy rozważam kolejny zakup któregoś z nich, to zapraszam do czytania!

Do testów otrzymałam:
  • Płyn micelarny do demakijażu skóry naczynkowej z Arniką, olejkiem migdałowym i panthenolem
  • Dwufazowy płyn do demakijażu oczu Eye Care ze świetlikiem lekarskim i panthenolem
Zacznijmy może od płynu micelarnego, nigdy nie ukrywałam, że płyny micelarne to moja ulubiona forma produktów do demakijażu. ;) Choć mam już w tej kategorii swojego faworyta, cały czas chętnie testuję nowości. Jak to mówią- nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej. ;)


Płyn micelarny z arniką w moim rankingu klasyfikuję się mniej więcej po środku. Dlaczego? Bo o ile naprawdę nieźle radzi sobie z demakijażem oczu (spokojnie zmywa cienie, tusz, czarną kredkę), to czasami (właściwie sama nie wiem od czego to zależy) ma tendencje do ich podrażniania. Jeśli chodzi o demakijaż twarzy- tutaj sprawdza się bez zarzutów, moja naczynkowa cera bardzo go polubiła. Nie dość, że świetnie pozbywa się podkładu i dobrze oczyszcza, to jednocześnie pozostawia cerę jakby złagodzoną, ukojoną i mniej zaczerwienioną. Spokojnie może zastąpić nam tonik, lubię takie produkty dwa w jednym. ;) Na plus zaliczam również całkiem przyjemny skład z dużą ilością ekstraktów roślinnych i bardzo fajne opakowanie- dozownik jest super precyzyjny przez co wzrasta również wydajność tego produktu. Podsumowując- demakijaż twarzy super, jeśli chodzi o oczy- byłabym ostrożna, może podrażniać!


Do testowania dwufazowego płyn do demakijażu podeszłam z kolei trochę sceptycznie. Nie ukrywam, że nie przepadam za tłustą powłoką, którą produkty tego typu pozostawiają na moich powiekach. Nie potrafię również docenić ich dobroczynnego działania jeśli chodzi o pozbywanie się maskary czy eyelinera, może dlatego, że nie lubię i nie używam kosmetyków wodoodpornych. Muszę przyznać, że w tej kwestii Eye Care trochę mnie zaskoczył! Radzi sobie z demakijażem naprawdę szybko i skutecznie, a tłusta powłoka nie jest aż tak uciążliwa jak np w produktach Ziaji czy Bielendy, których miałam okazję używać. Niestety, niemiłosiernie, naprawdę okropnie podrażnia mi oczy i ich okolicę... Pięką, łzawią i są zaczerwienione jeszcze jakiś czas po zakończeniu aplikacji.... Szkoda, bo gdyby nie to pieczenie i szczypanie byłam skłonna dzięki temu produktowi zaprzyjaźnić się trochę z dwufazową formułą... Jakieś plusy? Na pewno za poręczne, niewielkie opakowanie w sam raz na podróż i tak jak w przypadku płynu- bardzo precyzyjny dozownik. Patent z przekręcanym zamknięciem uważam za naprawdę niezłe rozwiązanie! Produkt jest szalenie wydajny i "nie rozwarstwia się" jakoś szybko.


Podsumowując: Jeżeli miałabym wybierać między tymi dwoma produktami, to płyn micelarny Arnica przypadł mi do gustu zdecydowanie bardziej niż dwufazowy Eye Care. Mimo, że nie do końca sprawdził się u mnie jeśli chodzi o demakijaż oczu, bo ma tendencje do ich podrażniania, jestem skłonna kupić go ponownie chociażby ze względu na to, że moja naczynkowa cera bardzo się z nim polubiła. Dobrze ją oczyszcza, a jednocześnie koi i pielęgnuje, świetnie zastępując mi tonik, co super sprawdza się szczególnie w czasie wyjazdów, albo tak jak w moim przypadku w czasie kursowania między domem rodzinnym, a studenckim mieszkaniem.

Znacie któryś z tych produktów? Wolicie płyny micelarne czy dwufazowe? Zapraszam do dyskusji w komentarzach!

PS. Udanego weekendu! :*

5 lis 2013

Co nosi Sonnaille? (6)

Zastanawiałam się jaki post dzisiaj dla Was napisać, zrobiłam zdjęcia ulubieńcom, październikowym nowościom, a nawet wczorajszemu obiadowi i ulubionym jesiennym herbatom, ciesząc się ich zapasem na najbliższy tydzień albo i dwa,  po czym mój aparat postanowił zdecydować za mnie i zjadł z karty pamięci wszystkie zdjęcia oprócz dwóch... które Wam dzisiaj pokażę. ;) Wybór tak jakby dokonał się sam, uchowały się jedynie zdjęcia mojego dzisiejszego stroju, którego co najlepsze, wcale nie zamierzałam Wam pokazywać. ;) Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło, dzięki mojej płatającej figle starej cyfrówce, przypomniałam sobie o serii Co nosi Sonnaille?, która zamarła na blogu aż na ponad cztery miesiące. Przypomnę o niej i Wam, zanim na dobre osiądzie kurzem. Dzisiaj mało ambitnie, ale mimo wszystko- miłego czytania!
Nie mam ostatnio głowy ani czasu do wyrzucania połowy zawartości szafy na łóżko i półgodzinnego zastanawiania się co na siebie włożyć. Stawiam na wygodne, proste i sprawdzone zestawy, które nie dość, że nie wymagają żadnej kreatywności i modowej wyobraźni to jeszcze i prasowania, przez co mogę spędzić w łóżku kwadrans więcej, a kiedy śpi się cztery godziny, kwadrans to naprawdę całkiem sporo. ;)

Jeśli śledzicie mojego bloga regularnie, to wiecie, że na mojej jesiennej liście życzeń znalazła się skórzana mini spódniczka. Długo szukałam takiej, która miałaby odpowiednią długość i w której nie wyglądałabym jak w worku po ziemniakach (zmora nieszczęsnego metra pięćdziesiąt kilka). Niespodziewanie znalazłam ją w szafie siostry. ;) Jest bardzo wygodna, ładnie podkreśla talię i gdyby miała jeszcze z tyłu złoty zamek, byłaby chyba Spódniczką Idealną. :) To się nazywa zakochanie od pierwszego założenia!


Do tego zwykła granatowa bluzka z rękawem 3/4, moja ulubiona ostatnimi czasy chusta na szyję (ma piękny wzór, pokażę ją Wam przy okazji najbliższego haulu zakupowego :)), złoty zegarek i czarna torba w stylu shopper w rozmiarze XXL, z której niektórzy śmieją się, że jest większa niż ja, ale mnie się niesamowicie podoba. :P Przede wszystkim jest pojemna i mogę w niej zabrać ze sobą pół świata. Niestety nie grzeszy jakością... Ale nie marudzę, zapłaciłam za nią niecałe 40 zł.

Na zdjęcie jak zwykle nie załapały się buty, śmigałam dzisiaj w granatowych cichobiegach z New Looka, musicie mi uwierzyć na słowo. ;) Zobaczycie je w TYM poście.
 
Co sądzicie o takich zwyklakach? Widziałyście gdzieś fajną skórzaną spódniczkę? Nie chcę w nieskończoność podkradać siostrze. ;) Będę wdzięczna za info! 

PS. Jestem w tym tygodniu jeszcze bardziej zawalona nauką niż ostatnio, wybaczcie mi ewentualną  blogową nieobecność, gdybyście bardzo za mną tęskniły, to częściej odzywam się na twitterze (KLIK) Buziaki! :*

3 lis 2013

Październik w zdjęciach.

Zapowiadałam Wam co prawda typowo kosmetyczny post, ale mam nadzieję, że wybaczycie mi to drobne oszustwo, nastąpiła zmiana planów i zapraszam Was jednak dzisiaj na mój październik w zdjęciach. ;) Bez zbędnego przedłużania, zaczynamy!

Jak mi minął październik? Żyłam od weekendu do weekendu, a raczej od fizjologii do fizjologii. ;) Pierwszy miesiąc na studiach zdecydowanie dał mi w kość, mało mnie było na blogu, mało miałam czasu dla siebie, koło goniło koło, spałam po cztery godziny, a moje wory i cienie pod oczami sprawiały, że naprawdę przypominałam zombie, przebranie na haloween zdecydowanie nie byłoby mi potrzebne. ;) Zamiast haloweenowej imprezy zaliczyłam za to w tym miesiącu mega przyjemny babski wieczór i chrzest Wojtusia, a resztę nieprzespanych nocy zawdzięczam przyjaciółce chemii i nocnym romansom z układem oddechowym, spirometrią i neurofizjologią, które swoją drogą czekają na poprawę. :P


1. Mój ostatni śniadaniowy rytuał, o którym wspominałam Wam już na twitterze. Płatki z mlekiem i obowiązkowo w towarzystwie bułki dyniowej. Pycha!
2. Taką jesień to ja lubię! :))
3. Nocny romans z fizjologią, czyli neverending story. :P
4. Babski wieczór przy czekoladowo-czekoladowych (:D) muffinkach i winku.
5. Zestaw do destylacji frakcyjnej mieszaniny acetonu i toluenu, wyszedł mi tak pięknie, że musiałam go uwiecznić
6. "Świętujemy" niezaliczone koło.
7. Mam wrażenie, że zestawy za 9,90 zł w pizza Hut zostały wymyślone specjalnie dla mnie. Pizza z pieczarkami i kurczakiem + lemoniada = kolacja idealna.
8. Sezon świeczkowy czas zacząć. ;)
9. Budynek Collegium Medicum przy ul. Świętojańskiej, tak "uwielbiam" to miejsce i tak "rzadko" tam chodzę, że fotka upamiętniająca była wręcz wskazana.


1. Tak wygląda moja kolacja gdy ktoś o mnie dba...
2. ... a tak gdy dbam o siebie sama. :P
3,4. Chrzest Wojtusia.
5. Nie śpię, bo prasuję fartuch na laboratorium.
6. Krótki, poranny maraton z YouTubem i Karoliną Stylizacje.
7. Ktoś mnie kocha. ♥
8,9. Zakuwanko ciąg dalszy.

Mój październikowy mix zdjęć wypada zatem całkiem nudno i monotematycznie: dużo tu jedzenia, dużo studiowania, a (za)mało przyjemności. Ale właśnie tak upłynął mi październik- na ciągłym kuciu i  podtrzymywaniu funkcji życiowych. Podtrzymywaniu, tak to chyba dobre określenie...

Tym niezbyt optymistycznym akcentem kończę dzisiejszy post i ... lecę do nauki. Zapowiada się na listopadową powtórkę z rozrywki... Udanej niedzieli! :*

Zobacz także:
* Wrzesień w zdjęciach

1 lis 2013

Blogowa metamorfoza!

Witam Was w nowej blogowej odsłonie, którą cieszę się już od wczorajszego wieczoru!
Mój blog ożył, a wszystko za sprawą przesympatycznej Agnieszki (wcale nie ukrywam, że takie beztalencie jak ja potrzebowało fachowej pomocy), która zgodziła się urzeczywistnić moje marzenia i stawić jednocześnie czoła moim (nie)małym wymaganiom. Zmiany planowałam już od dawna i o ile nie brakowało mi na nie pomysłu, to odwagi i umiejętności już zdecydowanie tak. O jakich zmianach mówię? Zależało mi przede wszystkim na tym, żeby zachować romantyczny charakter tego miejsca, a jednocześnie uczynić je bardziej przejrzystym i przyjemniejszym w odbiorze. Z nieudawaną przyjemnością muszę przyznać, że Aga okazała się w 100% spełnić moje oczekiwania i dosłownie czytać w moich myślach, bo wyszło dokładnie tak jak chciałam, o ile nie lepiej! ;) Kochana jeszcze raz pięknie Ci dziękuję, odwaliłaś kawał dobrej roboty, a współpraca z Tobą to była czysta przyjemność! :* (Przy okazji serdecznie zapraszam Was na jej bloga. :)) Nie mogę jednak nie podziękować również wszystkim pozostałym Dziewczynom, które odezwały się do mnie oferując swoją pomoc w pracy nad szablonem, było mi naprawdę szalenie miło, tym bardziej, że nie spodziewałam się aż takiego odzewu z Waszej strony. Po raz kolejny udowodniłyście, że mam najlepsze czytelniczki pod słońcem, bez dwóch zdań. ♥

Ale starczy tego gadania, screeny mówią przecież same za siebie:

PRZED: 



PO:


Nowy szablon gości na blogu już od wczoraj, ale chciałam wstrzymać się z tym wpisem do momentu aż wszystko będzie dopięte na ostatni guzik. A właściwie prawie dopięte, bo zostało mi jeszcze uzupełnić podstronę "o mnie" i założyć stronę na facebooku, do której po Waszych licznych namowach chyba w końcu dojrzałam.

Mam nadzieję, że będziecie czuć się tutaj jeszcze lepiej niż dotychczas i zdecydowanie chętniej tu wracać. Ja wcale nie ukrywam, że jestem zachwycona i chyba jeszcze długo nie będą mogła się na te zmiany napatrzeć i nimi nacieszyć. :)

Pozdrawiam Was ciepło i do napisania już w typowo kosmetycznym poście!

PS. Zapomniałam zapytać- jak Wam się podoba? :)) 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...