29 sie 2014

O zaległych zakupach pierwszej potrzeby.

Gorączka odpuściła i czuję się dziś znacznie lepiej, nie ma więc opcji bym pozwoliła Wam czekać na ten post nawet jeden dzień dłużej. :)
Lubicie haule zakupowe? Ja bardzo, ale tak jak lubię je czytać, tak sama mam problem z ich regularnym publikowaniem. Początki znajomości z niektórymi z bohaterów dzisiejszego posta sięgają nawet końcówki czerwca... Wiele z nich to tak zwani stali bywalcy, którzy goszczą w mojej kosmetyczce już nie po raz pierwszy, ale pojawi się też kilka kosmetycznych debiutów, także mam nadzieję, że zarówno nowi, jak i starzy czytelnicy bloga, znajdują w tym poście coś dla siebie. Zapraszam do czytania!


Kiedy przytargałam to wszystko z łazienki, doszłam do wniosku, że pojęcie "kosmetyki pierwszej potrzeby" sprawdzi się w tym przypadku idealnie. ;) Dzisiaj w stu procentach o podstawowej, niedrogiej i łatwo dostępnej pielęgnacji, zaczynamy!


EMULSJA DO MYCIA TWARZY GRANAT I ALOES ALTERRA 

Choć robi furorę w blogosferze, ja długi czas nie mogłam się do niej przekonać. Zupełnie nie nadaje się do demakijażu, jest rzadka, a przy tym koszmarnie niewydajna, ale muszę przyznać, że do porannego oczyszczania twarzy i tak zwanego "drugiego mycia" sprawdza się naprawdę dobrze. Rozprowadzam ją na suchej skórze, bez użycia wody, nadmiar usuwam przy użyciu płatka kosmetycznego, a następnie spłukuję. Emulsja jest delikatna, łagodna i ma bardzo przyjemny skład, ale zdecydowanie trzeba się do tego produktu przyzwyczaić. Nie zauważyłam zapychania ani podrażnienia, prawdopodobnie skuszę się na nią ponownie. Szukajcie jej w Rossmannach, opakowanie o pojemności 125 ml kosztuje mniej niż 9 zł. :)

LEKKI KREM OCHRONNY ALANTAN DERMOLINE 

Zawiera alantoinę i d-panthenol, jest bardzo delikatny, ma prosty skład i dobrze sprawdza się przy cerze problematycznej. Rzeczywiście jest lekki, szybko się wchłania, nie obciąża skóry, nie zapycha porów i choć nie wykazuje jakiegoś nadzwyczajnego działania, to dobrze nawilża skórę. Dla mnie to fajna alternatywa dla kremu na dzień w dni, kiedy się nie maluję lub nie wychodzę z domu. Niekoniecznie lubię stosować go pod makijaż, bo pozostawia na skórze taką delikatnie tępą (? nie jestem pewna, czy to dobre określenie) powłoczkę, ale jako kojący przerywnik od typowo anty trądzikowej pielęgnacji sprawdza się idealnie. Dostaniecie go w aptekach za przysłowiowe grosze. :)

WODA TERMALNA URIAGE

Kolejne (chyba już czwarte lub piąte) opakowanie, więcej o niej opowiadałam Wam w TYM poście.


NAWILŻAJĄCY ŻEL MICELARNY BEBEAUTY

Opinie na jego temat są skrajnie różne, u mnie sprawdza się bez zarzutów i wracam do niego za każdym razem, kiedy mój portfel potrzebuje odetchnąć. :) Jest niedrogi, wydajny, łatwo dostępny i w moim przypadku robi to co do niego należy. Używam go zarówno do demakijażu twarzy, jak i oczyszczania jej z resztek kosmetyków po nocy, w obu przypadkach zasługuje u mnie na piątkę. Więcej o nim w TYM poście.

POMADKA OCHRONNA VITAMIN SHAKE NIVEA

Lubię pomadki Nivea, całkiem fajnie dbają o moje usta. Ta pachnie malinową mambą i nadaje ustom delikatnego różowego koloru, więc na lato sprawdza się bardzo fajnie. Polecam!

PŁYN MICELARNY BEBEAUTY 

Dobry, niedrogi płyn micelarny, był czas kiedy mnie podrażniał, ale teraz sprawdza się bez zarzutu. Non stop kupuję koleje opakowania.


PŁYN DO HIGIENY INTYMNEJ ZIAJA INTIMA (wersja MIGDAŁ)

W tej kategorii Ziaja wiedzie u mnie prym, chyba nie ma produktu, który by się u mnie nie sprawdził. Olbrzymia butla, śliczny zapach, bardzo przystępna cena, nie mam się do czego przyczepić.

KREMOWY ŻEL POD PRYSZNIC HAPPY MOMENTS BEBEAUTY

Tańszy, a równie dobry zamiennik słynnego żelu Happy Time marki Nivea. Uwielbiam za zapach, konsystencję i śmiesznie niską cenę i bardzo, bardzo polecam. Dla mnie ten produkt pachnie wakacjami i bardzo przyjemnie mi się kojarzy. :)

PIANKI DO GOLENIA ISANA

Kolejny ulubieniec za grosze, nie widzę sensu żeby przepłacać za droższe produkty tego typu.


SZAMPON PRZECIWŁUPIEŻOWY DO SKÓRY ŁOJOTOKOWEJ PHARMACERIS 

Lubię szampony Pharmaceris, a to jest zdecydowanie najlepiej oczyszczająca skórę głowy wersja, do której wróciłam po raz drugi. Jeśli szukacie super wydajnego, aptecznego szamponu, który nie podrażni Waszej skóry głowy, ale ładnie ją oczyści i nie przesuszy przy tym włosów, to bardzo Wam ten produkt polecam. Nie zauważyłam spektakularnego działania przeciwłupieżowego, ale też nie w takim celu go kupiłam. Z czystym sercem mogę polecić Wam również wersję do włosów wypadających i osłabionych, a także wersję kojącą do skóry przesuszonej i wrażliwej, obie sprawdziły się równie dobrze jak powyższa. Polecam polować na promocje, albo przejrzeć apteki internetowe, tam można dorwać go sporo taniej. :)

ODŻYWKA ISANA Z EKSTRAKTEM Z BAWEŁNY

Swego czasu byłam zakochana w niedostępnej już odżywce z olejkiem z Babassu, a jako że ta została w blogosferze okrzyknięta jej godną następczynią, postanowiłam spróbować. Muszę jednak przyznać, że mimo niskiej ceny (zapłaciłam za nią bodajże 3 zł) nie przypadła mi do gustu... Na moich włosach nie robi kompletnie nic i równie dobrze mogłabym nie używać jej wcale. Przyjemnie pachnie, ale niestety nic poza tym. Dajcie znać jakie Wy macie zdanie na jej temat, jestem ciekawa jak sprawdza się u Was.

MASKA DO WŁOSÓW SŁABYCH ZE SKŁONNOŚCIĄ DO WYPADANIA BIOVAX

Sama się sobie dziwię dlaczego tak długo zwlekałam z jej zakupem... Wychodziłam z założenia, że po pierwsze tego typu produkt obciąży moje pięć włosów na krzyż, po drugie zakodowałam sobie w głowie, że nakładanie maski na skórę głowy w przypadku włosów wypadających na potęgę jest kiepskim rozwiązaniem i przyniesie mi więcej szkody niż pożytku. Muszę przyznać, że jeśli chodzi o wzmocnienie włosów i ich wpływ na wypadanie nie zauważyłam żadnych rezultatów. Ale również strat, z czego jestem bardzo zadowolona. :) Dodatkowo maska przepięknie nawilża włosy i skórę głowy, włosy są wygładzone, miękkie, sypkie i świetnie się rozczesują. Nakładam ją pod czepek i ręcznik na około pół godziny raz w tygodniu i na pewno zaopatrzę się w kolejne opakowanie. Z tego co kojarzę jest teraz na promocji w SuperPharm, także koniecznie tam zajrzyjcie jeśli macie na nią ochotę. :)

I to już wszystkie zakupowe zaległości, o których koniecznie chciałam Wam dzisiaj opowiedzieć. Dajcie znać, czy używałyście któregoś z bohaterów dzisiejszego posta, może jest wśród nich Wasz ogromny ulubieniec, albo totalny bubel na który nie skusicie się ponownie? Najbardziej ciekawi mnie Wasza opinia o odżywce Isana i emulsji z Alterry, dajcie znać jak się u Was sprawdzają.

Ja wracam do książki, bo przede mną już tylko miesiąc wakacji, a książkowych zaległości do nadrobienia znacznie więcej. :) Ściskam!

26 sie 2014

Sierpniowe pudełko ShinyBox.

Zakatarzona i z bolącym gardłem, tęsknię dziś za ciepłym słońcem i dniami, kiedy dłonie nie były wiecznie zimne. Jeszcze niedawno wygrzewałam się nad naszym polskim morzem, a od wczorajszego wieczoru męczę się ze wstrętnym przeziębieniem, które w zmowie z deszczową aurą za oknem, uparcie daje do zrozumienia, że jesień coraz bliżej. Lubię jesień, ale jeszcze nie czas dla niej. Chłodne podmuchy, zmienne nastroje i przytulne schronienie ciepłej kuchni, mogłyby poczekać co najmniej do października...

Ekipa ShinyBox jest chyba podobnego zdania, bo zawartość sierpniowego boxa została dobrana w taki sposób, by pozwolić Nam poczuć kojący dotyk odżywczej pielęgnacji na rozgrzanej słońcem skórze. W środku znalazłam pięć produktów, z czego tylko jeden jest kosmetykiem pełnowymiarowym. Jeśli jesteście ciekawe o czym mowa, zapraszam do dalszej lektury!


1) Krem intensywnie nawilżający BANDI- nie miałam wcześniej styczności z tą marką, także chętnie wypróbuję ten produkt, tym bardziej że właśnie kończy mi się krem Alantan. Bardzo podoba mi się opakowanie, zobaczymy czy zawartość będzie równie udana.

2) Serum koncentrat piękna DERMIKA- potrójna technologia korekcji zmarszczek, to niekoniecznie produkt dla dwudziestolatki, ale moja mama po zużyciu 5ml zakochała się w tym serum i zażyczyła sobie pełnowymiarowe opakowanie. Dla mnie to niestety niezbyt trafiony produkt. 

3) Odświeżająca mgiełka chłodząca do nóg YASUMI-  miałam okazję współpracować z marką Yasumi i bardzo cenię sobie ich produkty, ale przyznam szczerze, że obecność mgiełki w edycji sierpniowej, nie przyjęłam z jakimś wielkim entuzjazmem, nie wiem jak dla Was, ale dla mnie to zwyczajnie zbędny kosmetyk. Zdecydowanie fajniej byłoby gdyby w pudełku znalazła się miniatura genialnego peelingu do ciała (KLIK) lub chociażby maseczka, o której opowiem Wam na dniach. 

4) Konturówka do brwi GLAZEL (produkt pełnowymiarowy)- jestem bardzo na tak, kolor o dziwo bardzo mi pasuje, a sama kredka po pierwszych testach miło mnie zaskoczyła, fajnie że znalazła się w pudełku.

5) Masło do ciała z olejkiem arganowym THE BODY SHOP- jakiś czas temu używałam masła grejpfrutowego z TBS i jakoś szczególnie mnie nie zachwyciło, pokusiłam się nawet o stwierdzenie, że to produkt totalnie przereklamowany, ale muszę przyznać, że to ma zupełnie inną, gęstszą i znacznie bogatszą konsystencję, w dodatku pięknie pachnie i mam ochotę dać tej marce drugą szansę. Mam zamiar używać go do stóp, zobaczymy jak się sprawdzi, jestem bardzo ciekawa.

W pudełku znalazłam dodatkowo cztery próbki.


Podsumowując, trzy produkty bardzo przypadły mi do gustu, pozostałe dwa w moim przypadku są niezbyt trafione. Gdybym zapłaciła za to pudełko 49 zł, byłabym jednak chyba trochę zawiedziona... A jakie Wy macie zdanie na ten temat?

OGÓLNA OCENA: 3/5

Dajcie znać co Wy myślicie o sierpniowym ShinyBoxie, z których kosmetyków ucieszyłybyście się najbardziej? Zamówiłyście edycję sierpniową, czy może wręcz przeciwnie stronicie od boxów?


Odpalam serial i wracam do łóżka, życzcie mi szybkiego powrotu do zdrowia, bo w czwartek czeka mnie mała rodzinna impreza i muszę być na siłach. :)

Pozdrawiam Was ciepło,
Zakatarzona ;)

23 sie 2014

Wakacyjna kosmetyczka- letni makijaż.

Zgubiłam gdzieś przedwczoraj wenę twórczą, a w końcu bez niej ani rusz. Z jednej strony trochę żałuję, że zaniedbałam archiwa i obiecany post się nie pojawił, z drugiej lubię to, że tu nic nie muszę. Okropna pogoda za oknem też nie sprzyja tworzeniu. Świat rozmazuje się w deszczu już drugi tydzień z rzędu, a ja- rasowy zmarzluch z niedomagającą tarczycą, mam ochotę zaszyć się pod kocem i nie wystawiać z niego nosa dopóki nie zrobi się trochę cieplej.

Na przekór iście jesiennej pogodzie zapraszam Was dzisiaj na ciąg dalszy przeglądu mojej wakacyjnej kosmetyczki. Mam zamiar pokazać Wam jakie kosmetyki kolorowe zabrałam ze sobą na wyjazd, a przy okazji opowiedzieć trochę o tym, jak najczęściej maluję się latem. Mam nadzieję, że post przypadnie Wam do gustu, a może i uda się przywołać nim jakieś resztki lata? :) Zapraszam do czytania!


Skłamałabym mówiąc, że na wakacjach w ogóle się nie maluję. O ile na plażę swój make up ograniczam do tuszu do rzęs, wychodząc wieczorami lubię delikatnie podkreślić oczy i przykryć niedoskonałości. Nie widzę ku temu żadnych przeciwskazań. :)

Zabrałam ze sobą:
  • Paletkę Au Naturel ze Sleeka- głównie ze względu na duże lusterko, ale zdarzyło mi się skorzystać i z samych cieni.
  • Maskarę False Lash Wings od L'Oreal- to jeden z moich ulubionych tuszów do rzęs, opowiadałam Wam o nim w TYM poście. 
  • Czarną, żelową kredkę do oczu Avon SuperShock- bardzo ją lubię, bo jest dobrze napigmentowana i szalenie trwała, ale szczerze powiedziawszy na wyjeździe nie sięgnęłam po nią ani razu. 
  • Turkusową, żelową kredkę do oczu Emily #118 Golden Rose- kupiłam ją chyba dwa lata temu w osiedlowej drogerii za 3-4 zł i używam namiętnie w okresie wakacyjnym. Jest naprawdę bardzo dobra i o dziwo ładnie podkreśla zieloną tęczówkę.
  • Cień w kremie Maybelline Color Tattoo #35 On and On Bronze- cień, który robi cały makijaż dosłownie w sekundę. :) Mój ogromny ulubieniec nie tylko na lato. 
  • Matujący krem BB 8w1 Eveline- kolejny letni ulubieniec, do którego aplikacji nie potrzebujemy nawet pędzla. :) Rozwodziłam się na jego temat w poście z kosmetycznymi rewelacjami lipca i właśnie tam Was odsyłam, jeśli macie ochotę przeczytać na jego temat coś więcej -> KLIK
  • Korektor rozświetlająco-kryjący Art Scenic #04 Light Eveline- bardzo fajny, niedrogi korektor, duży plus za jasny kolor i naprawdę przyzwoite krycie. Ładnie się trzyma, jedyny minus jest taki, że lubi wysuszać okolice pod oczami, więc krem lekki nawilżający pod spód jest jak najbardziej wskazany.
  • Puder ryżowy Mariza- jedyny puder jaki aktualnie posiadam, więc wzięłam i zużywam. Jest w porządku, ale nie powala na kolana, więc raczej nie wrócę do niego ponownie. Nie podoba mi się też jego skład, bo zawiera aż 6 (!) parabenów... 
  • Zestaw do brwi Essence- jaśniejszy cień idealnie mi pasuje, ciemniejszym często rysuję kreskę na powiece, więc duet jak najbardziej się sprawdza. Opakowanie jest jednak okropne i doprowadza mnie do szału ciągłym otwieraniem się i rysowaniem, ale biorąc pod uwagę cenę chyba nie powinnam jakoś bardzo wybrzydzać.
  • Bronzer "czekoladka" #52 Bourjois- ten produkt albo się kocha, albo się nienawidzi, mnie on jak najbardziej odpowiada zarówno pod względem samego koloru, jak i pigmentacji, trwałości. Nie sposób zrobić sobie nim krzywdę, w dodatku ma tak urocze opakowanie i zapach, że dosłownie uwielbiam po niego sięgać.
  • Róż w kremie Maybelline Dream Touch #02- kupiłam go z myślą o lecie i wakacyjnych wyjazdach i jak najbardziej się sprawdza. Ma piękny brzoskwiniowy kolor i delikatnie błyszczące wykończenie, łatwo się aplikuje, bez problemu rozciera, zdecydowanie mogę go Wam polecić, nawet jeśli jesteście posiadaczkami tłustej cery, tak jak ja.
  • Koralowy błyszczyk do ust Eveline Colour Celebrities #591- lubię go za kolor, zapach i to, że właściwie się nie klei. Z jednej strony zupełnie nie rzuca się w oczy, z drugiej bardzo ładnie ożywia twarz, to fajne rozwiązanie dla tych z Was, które nie mogą przekonać się do bardzo odważnych kolorów na ustach.
  • Pomadka ochronna Nivea Vitamin Shake- ładnie nawilża i nadaje ustom delikatnego różowego koloru, bardzo często po nią sięgałam
  • Wiśniowy Carmex- uwielbiam Carmex, chyba nie trzeba dodawać nic więcej. :)

Zabrałam ze sobą jeszcze podstawowe pędzelki, które właściwie w ogóle mi się nie przydały i moje dwa najnowsze lakiery do paznokci z delikatnymi drobinkami, kupione specjalnie z myślą o tym wyjeździe:
  • malinowy: Wibo Celebrity Nails #Sweet Candy
  • koralowy: Wibo Celebrity Nails #My Charming
Muszę przyznać, że na odżywce Eveline trzymały się świetnie przez cały tydzień, więc niepotrzebnie w ogóle je ze sobą zabrałam, nie było sensu niczego poprawiać ani zmywać. Jestem mile zaskoczona serią Celebrity Nails, być może skuszę się jeszcze na jakiś egzemplarz. 


Na dobrą sprawę mogłam ograniczyć się do produktów, które widzicie na zdjęciu powyżej (zapomniałam o cieniu w kremie z Maybelline!), bo to właśnie po nie sięgałam najczęściej i to do nich ograniczał się mój letni, wieczorny makijaż, ale tak to już w moim przypadku jest, że nie mogąc się zdecydować, zabieram więcej niż powinnam. ;)

Dajcie znać czy zabieracie ze sobą jakieś kosmetyki do makijażu na wakacje i co na wyjazdach sprawdza się u Was najlepiej. A może w ogóle się nie malujecie i dajecie swojej skórze zupełnie odpocząć przez te kilka dni? Czekam na Wasze komentarze, a wszystkich, którzy przegapili część pierwszą tego posta, w której pokazywałam Wam kosmetyki pielęgnacyjne, odsyłam do notki poniżej:
Lecę na obiad, miłego weekendu i do napisania w poniedziałek!

20 sie 2014

Wakacyjna kosmetyczka- kosmetyki pielęgnacyjne.

Czyli o tym co zabrałam ze sobą na wakacje. :) Jako, że prosiłyście o taki post, a i mnie wydał się on ciekawy, oto jestem!

Przyznaję się bez bicia, nie jestem osobą która skrupulatnie ogranicza swój wakacyjny kosmetyczny ekwipunek do niezbędnego minimum, albo co gorsza- miniaturek. Zgodzę się, że wyglądają uroczo i całkowicie rozumiem ich sens w przypadku podróżowania samolotem, a także jeśli mowa o takich kosmetykach jak szampon czy odżywka do włosów, po które sięgniemy dwa razy w czasie całego wyjazdu, ale żel pod prysznic czy balsam? Nie wiem jak u Was, ale u mnie na wakacjach idzie to jak woda i zawsze targam ze sobą pełnowymiarowe opakowanie. :) Miniaturki są zresztą drogie i cholernie nieopłacalne, a i wybór wśród nich delikatnie mówiąc- kiepski. Jako, że tym razem ograniczał mnie tylko bagażnik auta, pozwoliłam sobie na małą kosmetyczną rozpustę. Małą, bo według mnie cały czas w granicach zdrowego rozsądku. Zresztą nazwijcie to jak chcecie, ja wychodzę z założenia, że przezorny zawsze ubezpieczony i lubię mieć ze sobą kilka rzeczy na tak zwany wszelki wypadek. :)


KOSMETYKI PIELĘGNACYJNE

Produkty do pielęgnacji ciała: 
  • Żel + oliwka pod prysznic Lirene (oliwka z bawełny) - zakochałam się w zapachu tego produktu, bardzo przypadł mi do gustu. 
  • Wygładzające mleczko do ciała z masłem shea Nivea - bardzo przyjemny balsam, szybko się wchłania, super na lato. 
  • Pianka do golenia ISANA (wersja aloesowa) - mój ulubieniec z tej półki cenowej. :) 
  • Antyperspirant Adidas (wersja soften) - ślicznie pachnie i robi to co ma robić, nie mam co do niego żadnych zastrzeżeń. Kupiłam go na promocji za około 8 zł i jak najbardziej polecam. :) 
  • Krem do stóp ze srebrem Clarena - miniaturka, którą znalazłam w ShinyBoxie. Przyzwoity krem, ale nie zapłaciłabym za niego regularnej ceny. W każdym razie na wyjazd był jak znalazł, plus za to, że jest lekki i bardzo szybko się wchłania. 
  • Wulkaniczny peeling do stóp Perfecta - według mnie ten produkt nie robi nic... równie dobrze mogłabym nie użyć go wcale... Dajcie znać czy znacie ten produkt i jakie Wy macie zdanie na jego temat, jestem bardzo ciekawa. 
Produkty do pielęgnacji twarzy: 
  • Antybakteryjny żel do twarzy Normacne Preventi Dermedic - bardzo fajny produkt zarówno do porannego jak i wieczornego oczyszczania twarzy. Mam go już na wykończeniu i głównie z tego względu pojechał ze mną nad morze. Na blogu pojawiła się jego dokładna recenzja -> KLIK 
  • Krem nawilżająco-kojący SPF 30 (seria T) Pharmaceris - mój aktualny krem na dzień i zarazem wielki ulubieniec, więcej opowiedziałam Wam o nim w poście z ulubieńcami lipca i właśnie tam odsyłam wszystkich bliżej zainteresowanych -> KLIK
  • Alantan Dermoline lekki krem ochronny - niedrogi apteczny produkt o prostym, fajnym składzie. Używam go na noc, krem jest lekki, ale całkiem przyjemnie nawilża skórę, nie zapycha jej i szybko się wchłania. Na pewno poświęcę mu oddzielny post! 
  • Płyn micelarny BeBeauty - przelany w mniejsze opakowanie po micelu Dermedic (do skóry suchej), którego recenzję znajdziecie TUTAJ 
  • Pasta cynkowa - błyskawiczny wysuszacz niedoskonałości ;) 
Produkty do włosów: 
  • Szampon wzmacniający Pharmaceris - przelany w mniejsze opakowanie po świetnym, ale koszmarnie drogim szamponie Phenome, który pachniał jak gumy orbit i bardzo dobrze oczyszczał skórę głowy. 
  • Odżywka Alterra z granatem i aloesem - jedna z moich ulubionych odżywek, głównie dlatego, że nie obciąża moich pięciu włosów na krzyż, polecam jeśli jeszcze jej nie próbowałyście. 
  • Serum nabłyszczające Toni&Guy - zabrałam je ze sobą jako mniejszą gabarytowo alternatywę dla odżywki ułatwiającej rozczesywanie, ale szczerze powiedziawszy nie sięgnęłam po nie na wyjeździe ani razu. ;) 
Produkty do opalania i po opalaniu. 
Te pierwsze dobrze spełniły swoje zadanie, te drugie właściwie w ogóle się nie przydały... 
  • Chłodzące mleczko po opalaniu z wapniem Sopot Sun Ziaja - w zeszłym roku uratowało moją skórę po przedawkowaniu słońce, genialny produkt! 
  • Chłodzący żel po opalaniu z aloesem Sun Ozon 
  • Mleczko do opalania SPF 20 Sun Ozon
  • Krem ochronny do opalania SPF 15 Floslek - moje drugie opakowanie, recenzję znajdziecie w TYM poście. 
Produkty do zadań specjalnych:
  • Woda termalna Uriage - letni niezbędnik i ulubieniec, któremu poświęciłam oddzielny post -> KLIK
  • Krem CC do ciała Bielenda - cudowny produkt, który w pięć minut daje nam efekt piękniejszych nóg. :) Więcej opowiedziałam Wam o nim ostatnio w TYM poście, zapraszam!

Drobiazgi typu waciki, chusteczki, tampony, maszynki itp. 


Jeśli chodzi o perfumy, to zabrałam ze sobą zapach Reb'l Fleur by Rihanna. Nie będę rozwodzić się na jego temat, bo zachwytom chyba nie byłoby końca. Jeśli jednak szukacie czegoś idealnego na letnie (ale nie tylko!) wieczory i lubicie ciepłe, słodkie, zmysłowe zapachy, to musicie przyjrzeć mu się bliżej. Ja go uwielbiam, o czym zresztą przekonacie się czytając post, w którym opowiedziałam Wam o nim ciut więcej -> KLIK.  


Jako, że koszmarnie wolno działający internet nie pozwala mi załadować więcej zdjęć i doprowadza mnie do szału nie zapisując tekstu, na drugą, makijażową część tego posta jestem zmuszona zaprosić Was zatem jutro...

Dajcie znać jakie są Wasze kosmetyczne niezbędniki na wakacyjny wyjazd i jakie macie zdanie na temat miniaturek, często po nie sięgacie? 
Ja pozdrawiam Was ciepło i lecę relaksować się przy kolejnych odcinkach serialu, miłego wieczoru! 

CDN :) 

17 sie 2014

Karwia - czy warto się tam wybrać? Relacja z wyjazdu.

Pomysł na ten post zrodził się w mojej głowie już kilka dni temu. Doszłam do wniosku, że być może znajdzie się wśród grona moich czytelników ktoś, kto nadal szuka swojego miejsca na urlop, albo ma zamiar wybrać się do Karwi, a z racji tego, że nie jest to najbardziej znana nadmorska miejscowość, fajnie byłoby trochę ją Wam przybliżyć. Jeżeli interesuje Was taka tematyka, albo zwyczajnie jesteście ciekawe gdzie i jak spędziłam ostatni tydzień, to zapraszam do dalszej lektury!


Karwia to niewielka nadmorska miejscowość położona dosłownie o krok od Jastrzębiej Góry. To niesamowite, że odległość zaledwie 5 km tak bardzo zmienia nadmorski krajobraz. Po malowniczym, wysokim i stale rzeźbionym przez morskie fal klifie, w Karwi nie ma nawet śladu...

Byłam Tam w tym roku nie po raz pierwszy, Karwia to obok Dźwirzyna mój główny przystanek w spacerze po dziecięcych, wakacyjnych wspomnieniach. Choć od czasu gdy miałam sześć lat wiele się w tam zmieniło, Karwia nadal pachnie słońcem, słoną wodą, lasem, plażą i goframi z bitą śmietaną.


Największą zaletą Karwi jest zdecydowanie szeroka, otoczona wydmami i sosnowym lasem piaszczysta plaża, według mnie jedna z najpiękniejszych na polskim wybrzeżu.


Popołudniu i wieczorami były tu niemal pustki, więc jeśli odstraszają Was dzikie tłumy i hałas na plaży, zdecydowanie polecamy. :)

To idealne miejsce na letni urlop dla tych z Was, które szukają przede wszystkim ciszy, spokoju i kameralnej atmosfery, chcą zregenerować siły, odprężyć umysł i spędzić kilka dni z dala od pędzącego w zawrotnym tempie życia.

Próżno tu niestety szukać wieczornych rozrywek, życie towarzyskie na obrzeżach zamiera przed godziną dwudziestą drugą, co szczególnie w chłodne, deszczowe dni skutkuje wszechobecną nudą.


Z racji tego, że obudziłam się z tym postem trochę zbyt późno, nie mam zdjęć samego centrum miasta, a jedynie okolicy, w której mieszkaliśmy...

Zakwaterowaliśmy się w pensjonacie Limartel- to nowy budynek, położony w spokojnej  "dzielnicy", na obrzeżach Karwi, dosłownie pięć minut od plaży. Pokoje są bardzo czyste, przytulne i nowo wyposażone, a ceny jak na środek sezonu i takie warunki- całkiem przystępne, myślę że śmiało mogę Wam ten obiekt polecić.


Teraz trochę o tym, co tygryski lubią najbardziej, czyli o jedzeniu. :) Uderzaliśmy głównie w ulicę Wojska Polskiego, bo tam mieliśmy najbliżej. Bywaliśmy w Morskim Oku, Krewetce, Zielonym Kaktusie i Złotej Rybce, gdzie mają naprawdę przepyszną pizzę i piwo imbirowe. W środku panuje bardzo fajny klimat, super miejsce na mini randkę, czy piwko ze znajomymi. :) Wszystkie miejsca są popularne i co za tym idzie bardzo oblegane, także zdecydowanie trzeba uzbroić się w cierpliwość czekając na stolik. Ceny przystępne, a menu na tyle szerokie, że każdy z Was na pewno znajdzie coś dla siebie. Nawet taki antyfan ryb jak mój M. :P



Słynnych nadmorskich budek, w których można najeść się gofrów, lodów i zapiekanek też w Karwi pod dostatkiem. Jeśli jesteśmy już przy gofrach- mój numer jeden to połączenie bita śmietana + maliny + sos czekoladowy. Smak wyjazdu. :)


Ostatniego dnia, gdy przywitał nas deszcz i pełne zachmurzenie, wybraliśmy się do Jastrzębiej Góry i spędziliśmy tam cały dzień. Byłam w Jastrzębiej po raz pierwszy i muszę Wam powiedzieć, że bardzo mi się podobało. Piękne widoki, zdecydowanie więcej atrakcji, dużo turystów, miasteczko żyło mimo nie najlepszej pogody. Na pewno jeszcze tam wrócę!


Jako, że ze mnie taki fotograf jak z koziej tylnej instrument dęty, zdjęcia zupełnie nie oddają uroku tego miejsca. Musicie uwierzyć na słowo, że warto tam zajrzeć, chociażby przejazdem, bo nie wiem czy mimo wszystko chciałabym pokonywać codziennie trzysta schodów, żeby dostać się na plażę. Tak, możecie mówić mi leń, zdecydowanie wolę łagodne, piaszczyste zejścia w Karwi. ;)


Mimo, że Karwia nie była naszym wymarzonym miejscem docelowym i trafiliśmy tam raczej z braku miejsc w innych nadmorskich kurortach niż z wyboru, a pogoda była wyjątkowo kapryśna, wypad zdecydowanie Nam się udał. Jeśli szukacie spokojnej, urokliwej miejscowości na naładowanie akumulatorów i wakacyjną ucieczkę od codzienności, mogę Wam to miejsce polecić. Jeśli natomiast nie lubicie siedzieć w miejscu, leżenie na plaży Was nudzi i na urlopie szukacie przede wszystkim atrakcji, ciekawych wydarzeń i aktywnego wypoczynku, możecie się zawieść. Karwia zdecydowanie ma swój urok, ale nie jest to dobry wybór dla każdego. :)

Dajcie znać czy byłyście w Karwi i jak Wam się tam podobało. Jakie miejsce jest Waszym numerem jeden jeśli chodzi o polskie wybrzeże? Czekam na Wasze komentarze i pozdrawiam Was ciepło. :)

PS. Jako, że nie chciałam czynić tego wpisu bardzo prywatnym, więcej zdjęć z Naszego wypadu pojawi się w "miesiącu w zdjęciach". 

15 sie 2014

Skóra muśnięta słońcem.

Po krótkiej przerwie, spowodowanej nie czym innym, jak tygodniowym pobytem na Naszym wybrzeżu i chęcią wykorzystania go w stu procentach, jestem wyjątkowo głodna blogowania. ;) Pozostając jeszcze w wakacyjnym nastroju, czując na sobie ciepło i magię Tamtych dni, zapraszam Was na post, który pozwoli mi jeszcze przez chwilę pozostać w temacie wakacji, słońca i pamiątkowej opalenizny, a Wam, mam nadzieję, odkryć kosmetyczne perełki, które towarzyszą mi i dzielnie służą w tegorocznych letnich miesiącach. To już ostatni gwizdek, by się nimi z Wami podzielić, zapraszam do czytania! 


Jeśli tak jak i ja, nie jesteście wielkimi fankami wielogodzinnych kąpieli słonecznych, ale za to lubicie sięgać latem po produkty brązujące, to koniecznie muszę odesłać Was do recenzji samoopalacza Sunbrella marki Dermedic (KLIK), który jest ostatnimi czasy moim numerem jeden w tej kategorii, szczególnie pod względem efektu jaki daje i jego trwałości. Jak na produkt apteczny przystało ma bardzo dobry skład, ale jest też droższy od drogeryjnych kosmetyków tego typu. Jako, że w mojej łazience mieszkają jeszcze trzy produkty mające za zadanie czynić skórę muśniętą słońcem, a Wy wyraziłyście chęć, by przyjrzeć im się bliżej, zapraszam Was na ich mini recenzje. Każdy z nich jest inny, lecz wszystkie mieszczą się w niskim, bardzo przystępnym przedziale cenowym. Jestem pewna, że znajdziecie coś dla siebie!

BALSAM BRĄZUJĄCY SOPOT SPA ZIAJA


Zacznijmy od produktu, z którym znam się najdłużej i do którego wróciłam już po raz któryś z kolei. Używałam go namiętnie jeszcze za czasów starej wersji, w płaskim opakowaniu. :) Lubię go za to, że jest tani i łatwo dostępny, a efekt opalenizny pojawia się już trzy, maksymalnie cztery godziny po aplikacji. Produkt ma lekką konsystencję, łatwo się rozprowadza i dość szybko wchłania, niemal od razu możemy sięgnąć po piżamę. Zdarzyło mi się co prawda narobić sobie tym produktem plam i zacieków, ale jestem więcej niż pewna, że wynikało to raczej z mojego pośpiechu i niedokładnego rozprowadzenia (albo nieodpowiedniego przygotowania skóry- wcześniejszy peeling to podstawa), aniżeli z samych właściwości kosmetyku. Zapach w momencie aplikacji jest przyjemny i dość typowy dla kosmetyków z serii Ziaja Sopot SPA, ale po jakimś czasie staje się coraz bardziej drażniący dla nosa, jak zresztą w przypadku wszystkich samoopalaczy. To w czym ten produkt mimo niżej ceny przegrywa z Sunbrellą to odcień opalenizny. Jest jakby bardziej pomarańczowy i mniej naturalny niż w przypadku wyżej wspomnianego ulubieńca. Biorąc jednak pod uwagę to, że kosztuje mniej niż 10 zł (300 ml), jestem w stanie mu to wybaczyć. ;) Minusem może być też opakowanie. Jest twarde i ciężkie w obsłudze, szczególnie wtedy gdy w środku zostało już niewiele produktu.

Dopóki nie sięgnęłam po samoopalacz marki Dermedic, był moim ulubieńcem, który w miesiącach letnich raz po raz lądował w koszyku. Dziś jest bardziej moją awaryjną alternatywą, wracam do niego zawsze wtedy, gdy nie chcę wydawać zbyt dużo pieniędzy. Jeśli i Wy nie macie dużego budżetu- polecam, u mnie sprawdza się naprawdę całkiem przyzwoicie.

Skład: Aqua (Water), Caprylic/Capric Triglyceride*, Glycerin*, Isopropyl Myristate*, Glyceryl Stearate*, PEG-100 Stearate, Dihydroxyacetone, Cetyl Alcohol*, Dimethicone, Propylene Glycol, Amber (Succinum) Extract, Panthenol, Tocopheryl Acetate, Glycine Soja (Soybean) Oil, Arachis Hypogaea (Peanut) Oil, Juglans Regia (Walnut) Shell Extract, Sodium Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Isohexadecane, Polysorbate 80, PEG-8, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Ascorbic Acid, Citric Acid*, Phenoxyethanol, Methylparaben, Butylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Isobutylparaben, Benzyl Alcohol*, Parfum (Fragrance).

BALSAM DELIKATNIE BRĄZUJĄCY SUNCARE FLOSLEK


Balsam delikatnie brązujący marki Floslek to z kolei coś dla Tych z Was, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę ze słońcem w tubce. Produkt brązuje i działa bardzo, bardzo delikatnie i do uzyskania efektu skóry muśniętej słońcem potrzebujemy kilku aplikacji. Efekt można stopniować i kontrolować, przy mojej jasnej karnacji zadowalająca opalenizna pojawia się po około dwóch-trzech użyciach, w zależności od tego, na jakim odcieniu akurat mi zależy. Plusem jest niewątpliwie piękny, słodki, waniliowo-czekoladowy zapach, całkowita odmiana od innych produktów tego typu. Co prawda "samoopalaczowy smrodek" wychodzi, ale mam wrażenie, że jest znacznie słabszy i mniej uciążliwy niż w przypadku typowych samoopalaczy. Kosmetyk polecałaby osobom, które mają bardzo jasną karnację i każda dotychczasowa próba aplikacji balsamu brązującego kończyła się zaciekami i nieestetycznymi plamami. Tym produktem chyba nie sposób zrobić sobie krzywdę, działa stopniowo, a efekt jaki daje w niczym nie przypomina marchewkowego, nienaturalnego odcienia, którego tak się boimy. Minusem może być obecność parafiny już na drugim miejscu w składzie. Jeżeli skóra Waszego ciała jej nie toleruje, to odradzam, mnie balsam nie zrobił krzywdy i sprawdza się bez zarzutu. Nie zapchał mnie, nie podrażnił, nawet stosowany bezpośrednio po depilacji. Jest świetny również zimą, kiedy tęsknimy za latem i chcemy tylko delikatnie przybrązowić skórę. Generalnie bardzo polecam, jest niedrogi, miękka tubka o pojemności 200 ml kosztuje około 15 zł.

Skład: Aqua, Paraffinum Liquidum , Ethylhexyl Stearate, Octyldodecanol, Arachidyl Alcohol, Behenyl Alcohol, Arachidyl Glucoside, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Dihydroxyacetone, Butyrospermum Parkii Butter, Dimethicone, Biosaccharide Gum-1, Mentha Piperita Extract, Ceteareth-12, Parfum, Erythrulose, Caramel, Panthenol, DMDM Hydantoin, Iodopropynyl Butylcarbamate, Phenoxyethanol, Methylparaben, Butylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Isobutylparaben, Aloe Barbadensis Leaf Juice, PEG-8, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Ascorbic Acid, Citric Acid, Disodium EDTA

KREM CC 10w1 BIELENDA 




Krem CC do ciała marki Bielenda, to nowość na rynku kosmetycznym, którą ja znalazłam w ShinyBoxie i w której muszę przyznać- zakochałam się od pierwszego użycia. Ten krem to "fluid" do ciała, bardzo ładnie wyrównuje koloryt skóry, nadaje jej lekką opaleniznę i kryje wszystkie drobne niedoskonałości, które chcemy zakamuflować (w moim przypadku popękane naczynka na udach), dzięki czemu skóra wygląda po prostu atrakcyjniej. Krem w opakowaniu ma dość ciemny kolor co początkowo mnie przeraziło, ale uwierzcie na słowo- dopasowuje się nawet do takiej jasnej karnacji jak moja. Stosuję go tylko na nogi, ale myślę że bez zarzutu sprawdziłby się również na ramionach czy plecach. Ma idealną, nietłustą konsystencję, łatwo się go rozprowadza, wchłania się błyskawicznie i przepięknie pachnie. Mnie ten zapach przypomina delikatne, lekko słodkie perfumy i o dziwo dość długo utrzymuje się na ciele. :) 
Krem jest dość trwały, nie spływa z nóg nawet w czasie upału, nie ściera się też nieestetycznie w ciągu dnia. Trzeba jednak uważać, bo może brudzić jasne ubrania, choć nie powoduje jednak trudnych do usunięcia plam. Jedynym minusem, do którego można by się przyczepić są drobinki, widoczne właściwie jedynie w słońcu i sztucznym świetle. Mnie one jakoś bardzo nie przeszkadzają, chyba nawet udało mi się z nimi polubić. Nie są tandetne i w niczym nie przypominają chamskiego brokatu, ładnie odbijają światło dając efekt rozświetlonej skóry. Lubią jednak migrować. ;) Uwaga na torebki, sofy i jasne krzesła. Fajnie byłoby gdyby Bielenda wypuściła wersję bezdrobinkową, mam świadomość, że nie każdej z Was efekt rozświetlenia może odpowiadać. Mnie ten produkt daje kilka godzin piękniejszych nóg i jestem z niego bardzo, bardzo zadowolona. To fajna alternatywa dla droższych i gorzej dostępnych rajstop w kremie, świetny kosmetyk szczególnie na większe wyjścia, jestem pewna, że w przyszłym sezonie zaopatrzę się w niego ponownie. 

Skład: 



Opakowanie o pojemności 175 ml kosztuje trochę ponad 20 zł, ale bardzo często można ten krem dorwać w promocji. :)

Często sięgacie po samoopalacze i produkty brązujące? Używacie ich jedynie latem, czy mieszkają w Waszej łazience przez cały rok? A może jesteście ich zupełnymi przeciwniczkami? Dla mnie to ten rodzaj kosmetyków, które z jednej strony nie są niezbędne, ale z drugiej zwyczajnie fajnie je mieć. Jestem bardzo ciekawa jakie jest Wasze zdanie. :) Dajcie znać, czy zainteresowałam Was którymś z produktów i jakie macie zdanie na ich temat. 

Ściskam :*

ZOBACZ TAKŻE:

8 sie 2014

Lipiec w zdjęciach.

Lipiec, to był zdecydowanie MÓJ miesiąc, pokuszę się o stwierdzenie, że najpiękniejszy w tym roku. Tak krótko i szczerze, jest cudownie. Szczęście wydaje mi się być tak naturalne, że sama sobie się dziwię, jak wiele miejsc, ludzi i historii musiało stanąć na mojej drodze, bym mogła zrozumieć, że wszystko czego szukałam, mam tuż obok. Cieszą rzeczy coraz mniejsze, coraz mniej rzeczy radość odbiera. Jest czas. Mam czas na trafianie przez żołądek do serca i popołudniowe wędrówki po papierowych światach. Nie liczę dni, nie wyczekuję niecierpliwie weekendów, to o czym ludzie marzą przez cały tydzień, dla mnie jest teraz tylko kolejnym dniem, w którym tak naprawdę nic nie muszę.
Ściskam słonia z podniesioną trąbą, ale i wypatruję czarnych kotów, by móc pomnożyć szczęście razy sto. Odpoczywam, czytam, marzę, a wieczorami uśmiecham się do swoich myśli. Łapię chwilę...

Pierwszy tydzień lipca spędziłam w babskim gronie nad morzem. Ruszyłyśmy w kierunku Władysławowa i co tu dużo mówić- było genialnie! Wszystko dzięki wspaniałej ekipie, która wyczarowała niesamowity klimat. :)


1) Bydgoszcz Główna w remoncie... Warto mieć w zapasie dodatkowe pół godziny, żeby odnaleźć się w tym całym rozgardiaszu. ;) Kilka minut po ósmej, wakacje czas start!
2) Przesiadka w Gdyni i godzinna przerwa na (drugie) śniadanie. Rano pogoda nie nastrajała optymistycznie. :(
3) No to lecimy, kierunek Władysławowo!
4) O dziwo, Ulica Zuchów w samo południe przywitała nas bezchmurnym niebem i blisko trzydziestostopniowym upałem.
5) Sam Władek zaś- dzikimi tłumami na plaży. Popołudniu całe szczęście trochę się rozluźniło. :)
6) Grillowany łosoś z ryżem i bukietem surówek daniem wyjazdu. :) Polecam "Bar pod Sosną" przy ulicy Cetniewskiej. Tanio i bardzo smacznie! 
7) Filtrujemy się. :) Mimo "afrykańskich" upałów wróciłam tak biała jak pojechałam.
8) Pogoda dopisywała, więc plażowałyśmy od rana do późnych godzin popołudniowych, rozmowom nie było końca.
9) Wieczory nie mogły obyć się bez lodów Marco, moim skromnych zdaniem, najlepszych na wybrzeżu! Kinder i sorbet arbuzowy, pycha. :)


1) Winko na plaży. Różowe Carlo najlepsze. :)
2) Półfinał Niemcy-Brazylia, kibicujemy w plażowym "ogródku". Magiczne 6:1 i uśmiech nie schodził mi z twarzy przez resztę wieczoru.
3) Słońce koloruje niebo na do widzenia...
4) Ubraniowa pamiątka z wakacji, lepsza taka niż żadna. #CroppTown pozytywnie mnie zaskoczył. :)
5) Ktoś się postarał i wyczarował przy brzegu takie cudo. Czy tylko ja jestem manualnym beztalenciem?
6) Puszczanie w niebo lampionów szczęścia, to już moja mała nadmorska tradycja. Zawsze się wzruszam.
7) Czas wracać...
8) Tęskniłam!!!
9) (Co)niedzielne lody- rafaello + biała czekolada, koniecznie w słodkim waflu. ♥


1) Staram się więcej spacerować, komary i inne robactwo skutecznie mnie jednak od tego zniechęca...
2) Popołudniowe słodkości. :)
3) Mój Skarb!
4) Mini zakupy książkowo-kosmetyczne. Napadłam na Empik, a po drodze zaliczyłam Rossmanna.
5) Przesyłka od Floslek, będzie co testować.
6) Co jak co, ale park mamy niczego sobie. ;)
7) W takie upały nie sposób nosić co innego...
8) Qurrito to moje nowe uzależnienie, uwielbiam!
9) I właśnie dlatego pokusiłam się o przyrządzenie go w domowym zaciszu. Na blogu pojawił się przepis, zgłodniałych odsyłam TUTAJ. 


1) Szybki wypad do Bydgoszczy. Jeśli będziecie w galerii Pomorskiej i najdzie Was ochota na coś słodkiego, to polecam Yogoland. Fajna, zdrowsza i mniej kaloryczna odskocznia od typowych gałkowych lodów w wafelku.
2) Niemcy Mistrzami Świata. Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam. :)))
3) "Bezdomna" K. Michalak - mocna, dosłowna, ale według mnie bardzo dobra i bardzo prawdziwa książka, zdecydowanie łapie za serce. Zastanawiam się czy nie przygotować dla Was jakiejś książkowej notki z moimi ulubionymi, albo ostatnio przeczytanymi pozycjami, dajcie znać czy macie ochotę.
4) Do latania na co dzień. ;)
5) Mój ulubiony ostatnimi czasy lakier z lipcowego Shiny, nie podejrzewałam siebie o taką słabość do pastelowego różu na paznokciach.
6) Pierwszy raz w życiu nie zmieściłam się w rozmiar 35... A miałam ochotę na obie pary... :(
7) Spokojny poranek za miastem. Po burzy ani śladu!
8) Od czasu do czasu trochę romantyzmu jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
9) Moje lato też pachnie szarlotką... I szczęściem.

***

Mam cichą nadzieję, że znajdzie się wśród Was choć jedna osoba, która przebrnęła przez ten post tasiemiec, nie miałam zamiaru zanudzić Was na śmierć, serio. :)

A jutro ciąg dalszy podróży! Znowu uciekam nad morze resetować codzienność, oby i tym razem pogoda choć trochę dopisała. Jesteśmy jeszcze w totalnym rosole, a masa spraw na liście rzeczy do zrobienia wręcz przekrzykuje się priorytetami, także opuszczam ciepłe łóżko i żegnam się z Wami życząc dużo słońca i uśmiechu! Planuję odezwać się do Was będąc już na miejscu, niech tylko internet mi na to pozwoli!

PS. Gdybyście tęsknili, to można znaleźć mnie na twitterze --> KLIK. :)

5 sie 2014

Ulubieńcy lipca! :)

Lipiec dobiegł końca, a ja powracam z comiesięcznymi porcjami kosmetycznych ulubieńców! Mam nadzieję, że cudowna wakacyjna aura, dobry humor i duża ilość wolnego czasu pozwolą mi podtrzymać regularność jednej z najbardziej lubianych przez Was (i przeze mnie) serii na moim blogu. :)

Tym razem przygotowałam dla Was same kosmetyczne rewelacje, koniecznie musicie przyjrzeć im się bliżej! Nie przynudzam dłużej, powaga jest wręcz nie wskazana, gdy przez rolety wpada tak piękne słońce. Zatem... zapraszam do czytania. :)


Króluje pielęgnacja twarzy (moja problematyczna cera daje mi ostatnio popalić), ale w ścisłej siódemce pojawi się też jeden typowo letni kosmetyk do makijażu i mój cudownie owocowy, nieodłączny kąpielowy kompan. Może od niego zaczniemy! :)


ŻEL POD PRYSZNIC HAWAJSKI ANANAS BALEA

Jeśli lubicie zapach pinacolady, to daję sobie głowę uciąć, że tak jak i ja, zakochałybyście się w tym produkcie! Pachnie obłędnie (dosłownie chce się go zjeść), jest idealny by zmyć z siebie zmęczenie upałem, dobrze się pieni, nie przesusza mojej skóry, kosztuje grosze. Nie widzę wad, wybaczcie. ;)
Żałuję tylko, że była to edycja limitowana...


OLEJEK MYJĄCY DRZEWO HERBACIANE BIOCHEMIA URODY (klik)

Potrzebowałam zużyć większą część opakowania, żeby polubić się z tym produktem i przyzwyczaić się do jego konsystencji. Początkowo niesamowicie drażnił mnie zapach tego olejku, bo co tu dużo mówić, olejek zwyczajnie śmierdzi. Z czasem można się jednak do tego zapachu przyzwyczaić, całe szczęście nie utrzymuje się na skórze zbyt długo i właściwie jest wyczuwalny tylko w momencie samej aplikacji. Co z działaniem? Producent obiecuje właściwości antyseptyczne i antybakteryjne, a także łagodzące i przeciwzapalne. Nie zauważyłam poprawy stanu swojej skóry jeśli chodzi o częstotliwość pojawiania się niedoskonałości, być może dlatego przez długi czas nie rozumiałam zachwytu nad tym produktem. Trzeba jednak przyznać, że jest niesamowity jeśli chodzi o samo oczyszczanie: bardzo delikatny, łagodny, a jednocześnie naprawdę skuteczny. Nie przesusza skóry, nie podrażnia jej, nie zapycha. Świetnie sprawdza się zarówno jako wieczorny pogromca makijażu, jak i rano, kiedy chcemy tylko delikatnie oczyścić skórę z pozostałości kosmetyków pielęgnacyjnych. Jest idealny również jeśli chodzi o demakijaż oczu, w mgnieniu oka rozpuści każdy tusz i eyeliner i co ważne- nie daje efektu mgły, którego szczerze nie znoszę. Delikatnością i skutecznością uwiódł mnie do tego stopnia, że zdarzało mi się zdradzać z nim płyn micelarny. Polecam!
Przy okazji robienia zakupów na BU na pewno po raz kolejny wrzucę go do koszyka, tym razem skuszę się jednak na inną wersję (bez)/zapachową.

SERUM-OLEJEK REGULUJĄCY Z KWASEM SALICYLOWYM LEMON BIOCHEMIA URODY (klik

Zawiera w swoim składzie olejek z kocanki, olejek tamanu i jojoba, a także wspomniany wcześniej kwas salicylowy. Przepięknie nawilża skórę i naprawdę przyspiesza gojenie się wyprysków. Nie mówiąc już o tym, że genialnie zwęża pory i pozwala pozbyć się zaskórników. Widzę, że regularne, cowieczorne stosowanie tego serum wycisza cerę i naprawdę przynosi rezultaty. Ja jestem zachwycona, to zdecydowanie moje odkrycie ostatnich tygodni i bezwzględny KWC. :)

Tak jak obiecałam, produktom z Biochemii Urody zamierzam poświęcić osobny post, tam opowiem Wam o nich trochę więcej. :)


GLINKA GHASSOUL ORGANIQUE 

Glinka marokańska, to według mnie niezbędnik w kosmetyczce każdej posiadaczki cery problematycznej, z niedoskonałościami. Moje serce skradła totalnie. :) Kombinacja glinki, wody/hydrolatu i kilku kropel serum z kwasem salicylowym, o którym wspominałam Wam wyżej, doskonale oczyszcza skórę. Staram się fundować sobie taką kurację dwa razy w tygodniu, regularność trzyma moją cerę w ryzach. :) Skóra jest przyjemnie gładka, miękka, rozjaśniona i tak czysta, że dosłownie skrzypi! Efekt jest praktycznie natychmiastowy, pory są oczyszczone, cera ukojona, podrażnienia wydają się być złagodzone. Jedyne do czego można się przyczepić to koszmarne zmywanie tego produktu, gąbka Konjac (KLIK) wydaje się być w tej kwestii niezbędna. 

ZIOŁOWY PEELING ENZYMATYCZNY ORGANIQUE

Mam wrażenie, że trąbie Wam na jego temat przy każdej możliwej okazji. Ale według mnie to peeling idealny (no może pomijając jego zabójczą jak na studencką kieszeń cenę 80 zł...). Jest bardzo delikatny, a jednocześnie robi to co do niego należy. Ładnie odświeża i oczyszcza skórę , rozjaśnia ją, pozwala pozbyć się suchych skórek i widocznie przyspiesza gojenie się niedoskonałości oraz stanów zapalnych. Zawiera w swoim składzie nie tylko ekstrakty roślinne i enzymy, ale także kwasy, więc będzie idealny dla cer trądzikowych. Jestem pewna, że gdy opakowanie dotknie dna, a ja zużyję wszystkie topniejące zapasy, pomimo ceny wrócę do niego ponownie. Bardzo go Wam polecam! 


MATUJĄCY KREM BB 8W1 CERA TŁUSTA I MIESZANA EVELINE

Idealny zamiennik dla podkładu na lato. :) Dlaczego tylko na lato? Niestety za sprawą koloru (posiadam odcień jasny), który w okresie jesienno-zimowym jest dla mnie zdecydowanie za ciemny. Poza tym "drobnym" minusem, nie mam się do czego przyczepić. Krem wygląda na twarzy bardzo naturalnie, świetnie się rozprowadza, nie potrzebujemy do tego celu nawet gąbeczki, ani pędzla, nasze dłonie spokojnie dadzą sobie z nim radę. Trwałość ma lepszą niż niejeden drogeryjny podkład, a krycie można stopniować. Nie zapchał mnie, ani nie zrobił mojej cerze krzywdy, w promocji można dorwać go nawet za 10 zł, także zdecydowanie polecam Wam bliższą znajomość z tym produktem. Według mnie to najlepszy krem BB jaki możemy znaleźć w drogeriach. Kremy z Garniera, Under Twenty, Lirene czy Rival de Loop mogą się przy nim schować. ;)

KREM NAWILŻAJĄCO KOJĄCY SPF 30 PHARMACERIS

Świetny, apteczny krem na dzień, według mnie bardzo niedoceniany. :) Dobrze nawilża skórę, jak na krem z filtrem dość szybko się wchłania, a tym samym idealnie sprawdza się pod makijaż. Jest dość gęsty, ale jednocześnie lekki i delikatny, nie bieli skóry, nie waży się, nie roluje, nie zapycha. Zawiera w swoim składzie wyciąg z wierzby i z szałwi, o właściwościach antybakteryjnych, dzięki czemu przeznaczony jest głównie dla cer w trakcie i po kuracjach przeciwtrądzikowych. Muszę przyznać, że bardzo przyjemnie się go nosi, skóra przez cały dzień jest w dobrym stanie, nawet jeżeli większą część czasu spędzamy w klimatyzowanym samochodzie. Miałam go ze sobą w czasie pierwszego wakacyjnego wyjazdu i sprawdził się rewelacyjnie, wróciłam tak biała jak pojechałam. ;) Myślę, że na lato w mieście taka ochrona jest wystarczająca, ja jestem z niego bardzo zadowolona i na pewno jeszcze do niego wrócę. 


Wypatrzyłyście dla siebie coś ciekawego? A może znalazłyście wśród moich ulubieńców i swoje kosmetyczne perełki? :)

Życzę Wam udanego początku tygodnia, ja zamierzam odpoczywać i robić dokładnie to co, robiłam przez ostatni miesiąc. Cudownie mija czas... :)

1 sie 2014

Podkład Better Skin Maybelline - recenzja.

Maybelline jest zdecydowanie jedną z moich ulubionych marek drogeryjnych, do tej pory nie trafiłam chyba na produkt spod jej skrzydeł, który totalnie by się u mnie nie sprawdził. Uwielbiam ich maskary, bo to właśnie wśród nich znalazłam swojego ulubieńca. Polecam również korektory i kremowe róże do policzków, są idealne na tę porę roku i wakacyjne wyjazdy. Testowałam również kilka podkładów, sprawdzały się lepiej lub gorzej, ale żadnemu z nich nie miałam do zarzucenia aż tyle, co bohaterowi dzisiejszego posta...  Zapraszam Was na recenzję, na celowniku podkład Better Skin Maybelline, który jeśli wierzyć obietnicom producenta, jest pierwszym podkładem poprawiającym kondycję naszej skóry: redukującym nierówności, zaczerwienienia, przebarwienia, szarość cery i nadającym jej nieskazitelnego wyglądu. Znacie go?


Podkład dostępny jest w sześciu odcieniach. Ja, jako rasowy bladzioch, jestem posiadaczką najjaśniejszego z całej gamy tj #005 Light Beige. Niestety, z beżem ma on niewiele wspólnego... Dość mocno wpada w różowe tony, przez co skóra wydaje się być zmęczona, a ja sama po jego aplikacji najzwyczajniej w świecie wyglądam na chorą...

Dalej jest niestety wcale nie lepiej... Z jednej strony podkład jest lekki, z drugiej bardzo ciężko się z nim pracuje. Ciężko nałożyć go w taki sposób, żeby nie narobić sobie nim smug i nieestetycznych zacieków. Brzydko się rozprowadza, nie chce stopić się z cerą, bez względu na to jaki krem nałożymy pod spód i czego użyjemy do samej aplikacji. Nie potrafię poradzić sobie z nim ani pędzlem, ani gąbeczką, ani palcami, za każdym razem coś jest nie tak. Nie pamiętam kiedy ostatni raz miałam taki problematyczny fluid...


Minusem jest też jego trwałość. Mimo, że podkład daje pudrowe, raczej suche wykończenie, moja tłusta cera bardzo szybko zaczyna się po nim świecić, a przypudrowanie go w ciągu dnia daje niepożądany efekt maski. Podkład lubi podkreślać suche skórki i wszystkie niedoskonałości cery- podbija zaczerwienienia, potrafi wchodzić w drobne zmarszczki.

Jego krycie określiłabym jako średnie. Myślę, że gdyby się tak nie mazał i choć trochę lepiej stapiał z cerą, spokojnie można byłoby je budować. Dla osób bez większych problemów skórnych powinno być one wystarczające. W przypadku dużej liczby niedoskonałości i przebarwień konieczny będzie korektor.


Na plus zaliczam wygodne, szklane opakowanie z pompką, które pozwala nam kontrolować ilość produktu jaka została w środku i całkiem wysoki SPF (20).
Podkład nie zapchał mnie ani nie podrażnił, nie jest też szalenie drogi, w Rossmannie można dorwać go za niecałe 40 zł, zresztą bardzo często bywa w promocji.

Jeśli chodzi o deklarowaną przez producenta poprawę wyglądu skóry w trzy tygodnie... oczywiście jej nie zauważyłam. Ale spójrzmy na to z przymrużeniem oka... ;)


Podsumowując, podkład Better Skin niestety nie przypadł mi gustu, to chyba pierwszy kosmetyk Maybelline, na którym się tak zawiodłam. Nie odpowiada mi przede wszystkim trudna aplikacja tego produktu, jego różowy odcień i kiepska trwałość. Nie polecam go posiadaczkom cery tłustej i mieszanej, zwyczajnie się u Was nie utrzyma. Myślę, że osoby z suchą skórą też nie będą z niego zadowolone, głównie za sprawą pudrowego wykończenia i tendencji do podkreślania suchych skórek.
Żałuję, że się u mnie nie sprawdził, w sieci zbiera wcale nie najgorsze opinie...

PLUSY:
+ wygodne szklane opakowanie z pompką
+ pudrowe wykończenie
+ dość jasny odcień
+ SPF 20 
+ dostępność, cena
+ nie podrażnia, nie zapycha

MINUSY:
- wpada w różowe tony
- kiepska trwałość
- problematyczna aplikacja
- podkreśla suche skórki, nie stapia się z cerą
- nie poprawia stanu skóry

Dajcie znać czy używałyście tego podkładu i jakie macie zdanie na jego temat, jestem bardzo ciekawa!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...