27 mar 2015

Gift of love & Girl on fire

Trochę za dużo, trochę za szybko. Ostatnio mój świat przysłoniła niemała plama zmęczenia i stresu. Zdarzyło mi się zaciskać łzy pod powiekami, kulić się pod kołdrą i kląć jak szewc, a przeładowana głowa z utęsknieniem czekała na piątek i chwilę wytchnienia, by dać w końcu wcisnąć się beztroskim myślom. Upragniony weekend w końcu nadszedł i dziś jest już trochę lepiej, choć nerwy nadal chowają się po kątach. Ale nie narzekam... Z każdym kolejnym dniem jestem o krok dalej i wyżej niż kiedykolwiek w swoim życiu. Małe-wielkie sukcesy sprawiają, że sięgam po więcej, a przez palce przepływa błoga satysfakcja. Marzę tylko o tym, by czas płynął trochę wolniej, a sny były trochę lepsze. I by wiosna w końcu zadomowiła się u nas na dobre. Póki co, przystosowuję się do deszczowej aury i pozawijana w koc, bluzę i herbaciane opary, zapraszam Was na krótką prezentację zawartości pudełek ShinyBox- walentynkowego i marcowego. Jestem ciekawa czy takie dwumiesięczne zestawienie przypadnie Wam do gustu i która wersja boxa spodoba Wam się bardziej. Zapraszam do czytania!

GIFT OF LOVE- ShinyBox luty 2015

  • Żel pod prysznic werbena FM GROUP (produkt pełnowymiarowy 20 zł/250 ml)
  • Drożdżowa maska do włosów Bania Agaffi (produkt pełnowymiarowy 13 zł/300 ml)
  • Krem pod oczy Creme Bare (produkt pełnowymiarowy 69 zł/15 ml)
  • Kolagenowe serum do paznokci Syis (produkt pełnowymiarowy 35 zł/10 ml)
  • Ekspresowa maska sheakerowa Yasumi (produkt pełnowymiarowy 20 zł/zestaw)
  • Mydło naturalne Biały Jeleń (produkt pełnowymiarowy 6zł/85 g)
+ próbki maseł do ciała z nowej serii Farmony 

Walentynkowe pudełko uważałabym za całkiem udane, gdyby nie fakt, że otrzymałam chyba najgorszą z dostępnych wersji tej edycji. Gdybym zamiast żelu pod prysznic Fm Group (w dodatku o zapachu, którego nie lubię) znalazła kosmetyk TBS (żel pod prysznic lub masło) i trafiła na inną wersję shakerowej maseczki (moja zawiera komórki macierzyste i przeznaczona jest do skóry dojrzałej...) pewnie moja opinia byłaby bardziej pochlebna. ;) Tymczasem cieszy mnie jedynie obecność maski drożdżowej i próbki maseł do ciała. Z kremu pod oczy byłam zadowolona do momentu kiedy nie wywołał  on na fanpagu ShinyBox lawiny negatywnych opinii o niesamowitym podrażnianiu okolic oczy. Teraz szczerze powiedziawszy boję się go używać... Jeśli chodzi o serum do paznokci, to nie używam tego typu produktów, jest mi ono zupełnie zbędne. Natomiast mydło Biały Jeleń jest dla mnie totalną klapą...
Podsumowując- trochę mało walentynkowo. Widziałabym tu raczej jakiś balsam do ciała o smakowitym zapachu, nawilżający olejek, maskarę, próbkę perfum czy czerwony lakier do paznokci.

GIRL ON FIRE- ShinyBox marzec 2015 


Pudełko marcowe według mnie również nie powala na kolana... Jego zawartość miała zapewnić nam zmysłowość, energię i pewność siebie. Produkty miały propagować kobiecość i podkreślać naszą zmysłową naturę. Chyba średnio ma się to do rzeczywistości...
  • Czysty olejek z awokado Delawell (produkt pełnowymiarowy 22 zł/30 ml)
  • Biała glinka Mokosh (produkt pełnowymiarowy 23 zł/200 ml)
  • Krem do stylizacji włosów Goldwell (miniaturka, 57 zł/75 ml)
  • Czarna kredka do oczu Etre Belle (produkt pełnowymiarowy 38zł/sztuka)
  • Skarpetki SPA do stóp Świt Pharma (produkt pełnowymiarowy 15 zł/opakowanie) 
+ gratis mydło w kostce Dove

Cieszy mnie obecność skarpetek, lubię dbać o swoje stopy, więc chętnie sprawdzę co to za cudo. Z przyjemnością przetestuję też białą glinkę (moim faworytem w tej kategorii jest Organique) i olejek z awokado. Czarna kredka do oczu zawsze się przyda, natomiast jeśli chodzi o kolejne mydło i krem do stylizacji włosów, to niestety jestem na nie.

A wy co myślicie o dwóch ostatnich edycjach pudełka ShinyBox? Która z nich wypada według Was lepiej? Ja w tym miesiącu muszę stwierdzić, że propozycja konkurencji bardziej przypadła mi do gustu.

Zostawiam Was z tymi pytaniami, a sama lecę na obiad i zabieram się za stertę notatek do uporządkowania, która złowrogo spogląda na mnie z podłogi. Miłego weekendu kochani! Oby do Świąt! :)))


MÓJ INSTAGRAM

http://instagram.com/sonnaillee

18 mar 2015

Gotowa na wiosnę- nowości z Sheinside.

Dziś jest jeden z niewielu wieczorów, gdy złoszczę się sama na siebie, a o moją głowę rozbijają się smętne myśli. Trzymam w ustach słowa, które za nic w świecie nie chcą łączyć się w zdania. Ilekroć kasuję ostatni napisany wers, ogarnia mnie mała frustracja. Oszczędzę więc sobie kolejnych rozczarowań i stawiając rozgoryczoną kropkę, zaproszę Was do obejrzenia nowości z Sheinside, które w zeszłym tygodniu odświeżyły moją wiosenną garderobę. Niech zdjęcia dopowiedzą resztę. Miłego oglądania!

Kurtka skórzana
Rozmiar M 


Długo nosiłam się z zamiarem zakupu czarnej skóry na wiosnę, ale ich ceny w sieciówkach nieustannie przyprawiają o zawrót głowy. Muszę Wam powiedzieć, że kurtka, którą otrzymałam dzięki uprzejmości Sheinside, w niczym nie odbiega od dwa, trzy razy droższych sklepowych odpowiedników. Jest miękka, wygodna, dobrze skrojona i bardzo porządnie wykonana. Jedyne do czego mogę się przyczepić, to duża liczba zamków/suwaków, ale jest to wyłącznie kwestia moich osobistych preferencji i upodobań. Nie jestem też do końca pewna, czy taki motocyklowy fason do mnie pasuje, dajcie znać co myślicie. ;)
Ramoneska, którą posiadam jest w rozmiarze M i pod względem wymiarów zgadza się z tymi podanymi na stronie.
Generalnie rzecz biorąc, bardzo polecam. Jeśli chodzi o jakość wykonania jestem bardzo pozytywnie zaskoczona.

Kliknij aby powiększyć

Szary płaszczyk
Rozmiar S


Zakochałam się w nim odkąd tylko pojawił się na stronie, czegoś takiego bardzo brakowało w mojej szafie. Płaszczyk jest przepiękny i będzie świetnym uzupełnieniem wielu wiosennych i jesiennych stylizacji. Ma bardzo ładny materiał, jest dobrze uszyty i super układa się na sylwetce. Ma idealną długość! Bardzo żałuję, że zdjęcia nie oddają jego uroku, ale niestety mój prywatny fotograf (:*) stracił do mnie cierpliwość i musiałam poradzić sobie sama... :P
Jeśli chodzi o rozmiar, to sugerując się wymiarami na stronie zamówiłam S-kę i pasuje na mnie idealnie. Jest tak ładny, że aż szkoda mi go nosić. ;)

Kliknij aby powiększyć
To co, płaszczyk czy kurtka? Koniecznie dajcie znać co myślicie, chętnie poznam Waszą opinię na temat mojego zamówienia i zakupów na Sheinside czy innych chińskich stronach. Ściskam! :*

PS. Znacie takie miejsce, gdzie zły humor nie ma wstępu? Mam ochotę na spacer, wieczorne lenistwo i herbatę z miodem i cytryną. A farmakognozja czeka...

ZOBACZ TAKŻE:
* Moje pierwsze zamówienie z Sheinside
* Zakupy z Sheinside 

13 mar 2015

Kosmetyczne perełki ostatnich kilku tygodni.

Dziś po raz pierwszy od jakiegoś czasu siadam do komputera na dłużej niż kilkanaście minut. "Dziczeję" internetowo i o dziwo, wyjątkowo dobrze czuję się ze swoją mało wirtualną codziennością. Choć regularność mojej blogowej działalności woła o pomstę do nieba i częściej mnie tutaj nie ma niż jestem, nadal nie wyobrażam sobie zniknąć stąd na dłużej. To miejsce to dla mnie coś więcej niż blog o kosmetykach, traktuję je trochę jak swoją myślodsiewnię, zostawiam tu dużą cząstkę siebie, którą bardzo chcę utrwalić.
Zmieniła się nie tylko częstotliwość z jaką tu bywam. Całe to miejsce ewoluuje razem ze mną. Jedynie kontakt z Wami, odbiorcami, cały czas pozostaje taki sam. To wspaniała współzależność... Wszystkie ciepłe komentarze i listy, które od Was dostałam, napisane pod wpływem chwili lub po kilku dniach wahań (Beata, pozdrawiam! :*), dają mi nie tylko dużo radości, ale też sprawiają, że pomimo tego iż mój organizm wystawia mi naganę za brak snu i odpoczynku, chcę tutaj wracać.

Dzisiaj, z niemałą przyjemnością, zapraszam Was na pogadankę o kosmetykach, po które sięgam wyjątkowo chętnie przez ostatnie tygodnie. Część z nich pojawiła się już w ulubieńcach całego roku, ale to tylko dowód na to, że naprawdę je lubię. Miłego czytania! 


Lotion do rąk z panthenolem i masłem shea Isana- niepozorne opakowanie o pojemności 300 ml mieści w sobie naprawdę niezły kosmetyk o bardzo dobrym składzie, w którym znajdziemy nie tylko wspomniane wcześniej masło shea i pantenol, ale również masło kakaowe i olej z awokado. Produkt nie zregeneruje bardzo suchej i zniszczonej skóry dłoni, ale w przypadku codziennej pielęgnacji tej mniej problematycznej, sprawdza się naprawdę bez zarzutu. Przypomina lekką emulsję, szybko się wchłania, ale pozostawia na skórze delikatny film ochronny, który sprawia, że nie musimy ponawiać aplikacji kremu po kilkunastu minutach. Na plus zaliczam genialne, praktyczne i higieniczne opakowanie z pompką, a także niską cenę i bardzo dobrą wydajność. Mieszka na mojej szafce nocnej już kawał czasu, a końca nadal nie widać. Krem dorwiecie w każdym Rossmannie za mniej niż 7 zł, także jeśli tak jak ja macie bzika na punkcie częstego mycia dłoni i ich nawilżania, bardzo Wam ten produkt polecam. :)

Szarlotkowe masło do ciała Farmona- nie mam problemów z regularnym balsamowaniem się, ale kiedy produkt, którego aktualnie używam pachnie tak, że dosłownie chce się go zjeść, tym bardziej nie trzeba mnie do tego namawiać. ;) Nie będę pisać Wam, że to masło pachnie genialnie. Wystarczy chyba komentarz mojego chłopaka, który za każdym razem kiedy go użyję mówi, że "przyszło ciastko". ;) Wbrew pozorom nie jest to produkt, który poza tym, że zostawia na skórze ładny zapach, nie robi nic. Masło przy regularnym stosowaniu bardzo fajnie dba o moją skórę i pozostawia ją nawilżoną przez cały dzień. Przyjemnie się rozprowadza, nie ma najgorszego składu, a do tego jest niedrogie i każda z nas może sobie taki smakołyk bez kalorii bez problemu pozwolić. Nie wiem jak Wy, ale ja jestem kupiona!

Masło do ciała z olejkiem arganowym The Body Shop- moje pierwsze spotkanie z masłami TBS nie było nazbyt udane. Miałam okazję używać masła grejpfrutowego i wcale nie ukrywam, że zupełnie nie rozumiałam o co tyle hałasu. ;) Muszę jednak przyznać, że masło z olejkiem arganowym bije grejpfrutowego poprzednika na głowę i gdybym miała na zbyciu trochę gotówki, na pewno skusiłabym się na nie ponownie. Jest bardzo gęste i treściwe, ma genialny skład, jeszcze lepszy zapach, a do tego naprawdę bardzo dobrze nawilża. Używam go głównie do pielęgnacji dłoni i stóp przed snem, bo opakowanie jest niewielkie i zwyczajnie mi go szkoda. Nie mniej jednak, jeśli szukacie świetnie nawilżającego mazidła i macie ochotę przeznaczyć na nie trochę więcej pieniędzy, to bardzo Wam ten produkt polecam.


Korzenny płyn do kąpieli Organique- Organique to moje odkrycie ubiegłego roku. Nie trafiłam do tej pory na produkt tej marki, który by się u mnie nie sprawdził. :) Korzenny płyn do kąpieli do jeden z najładniej pachnących kosmetyków jakie miałam okazję używać. Pachnie jak coca-cola z przyprawami, a zapach ten bardzo długo utrzymuje się na skórze. Nie zawiera slsów i parabenów, nie przesusza skóry i nieziemsko poprawia mi humor. To moja mała dawka luksusu i relaksu po ciężkim tygodniu, a przy tym niezły przywoływacz sylwestrowych i około-noworocznych wspomnień.

Perfumy Jimmy Choo- chorowałam na nie jakiś czas temu, po czym narodziła się we mnie chęć posiadania La Vie Est Belle, a Jimmy odeszło trochę w zapomnienie. Mój chłopak stwierdzając jednak że LVEB to "waniliowy shit" (?!) sprezentował mi na święta to cudo i muszę Wam powiedzieć, że od tego czasu używam ich dosłownie codziennie. To zapach słodki, uwodzicielski i prowokujący, ale nie ulepkowaty. Jest bardzo oryginalny i ciężki do opisania. Nie można jednak odmówić mu uroku, bo cudownie rozwija się na skórze. Początkowo promieniuje słodko-kwaśnymi nutami owoców (ja wyraźnie czuję w nim gruszkę i dojrzałe, czerwone pomarańcze) ale z minuty na minutę robi się coraz bardziej drapieżny, ciepły i bliskoskórny. Wszystko za sprawą toffi i paczuli, które stanowią nuty bazy. Mówią, że jest strasznie trwały i intensywny (ja go na sobie nie czuję, ale podobno to znak, że zapach do nas pasuje. ;)), dlatego tym bardziej nie polecam zamawiać go w ciemno, jestem więcej niż pewna że może nie spodobać się każdemu. Jeśli jednak jesteście fankami słodkości w stylu zapachów Lancome czy słynnego (genialnego zresztą) Flowerbomb V&R to koniecznie powąchajcie Jimmy przy najbliższej wizycie w perfumerii.


Odżywka przyspieszająca wzrost rzęs Revitalash- ten produkt rzeczywiście działa! ;) Już po miesiącu codziennego stosowania moje rzęsy stały się dłuższe i gęściejsze, co zresztą mam zamiar pokazać Wam na zdjęciach w oddzielnym poście. Nie uzyskałam efektu wow (bo moje rzęsy z natury są cienkie, rzadkie i ledwo widoczne), ale zdecydowanie jest on zauważalny i zadowalający. Teraz stosuję ją co drugi, trzeci dzień dla podtrzymania efektu. Nie rozgaduję się zbytnio, bo więcej o tym produkcie opowiem Wam w podsumowaniu całej kuracji już niebawem.

Czysta wazelina kosmetyczna Vaselline- nie pomyślałabym, że tak polubię się z tym produktem, ale ostatnio się z nim nie rozstaję. Super sprawdza się nie tylko do pielęgnacji ust, ale również innych przesuszonych partii skóry twarzy i ciała. Warto ją mieć! 

Gąbeczka Konjac- nie wiem jaki cudem nie znalazła się jeszcze w ulubieńcach miesiąca, bo używam jej non stop od połowy wakacji. Poświęciłam jej oddzielny post, dlatego wszystkich zainteresowanych odsyłam TUTAJ.


Maskara Maybelline the Colossal Volum- wróciłam do swojego ulubieńca z okresu liceum i tylko przypomniałam sobie dlaczego tak bardzo lubiłam ten tusz. :) Świetna, duża szczoteczka, która przepięknie pogrubia rzęsy, unosi je u nasady i nadaje im objętości. Tusz utrzymuje się na rzęsach cały dzień, nie kruszy się i nie rozmazuje. Lubię go za to, że ładnie rozczesuje rzęsy, ale jednocześnie nie skleja ich i nie tworzy na nich grudek, nawet kiedy nakładamy drugą czy trzecią warstwę. Przy jednej daje bardzo delikatny efekt, przy trzech wręcz teatralny. Na pewno poświęcę mu oddzielny post, bo ten tusz zdecydowanie zajmuje miejsce na podium w rankingu moich ulubionych maskar. ;)
Bardzo polecam!

Revlon Color Stay #150 Buff (wersja do skóry tłustej) + Rimmell Wake Me Up #100 Ivory- połączenie tych dwóch podkładów daje mi idealny kolor, dobre krycie i świetną trwałość. Taka mieszanka wygląda na twarzy bardzo naturalnie, nie ma mowy o podkreślaniu suchych skórek i efekcie maski, a przy tym trzyma się bardzo dobrze przez cały dzień. Jeśli macie któryś z tych podkładów i z jakiegoś powodu nie lubicie go solo, koniecznie spróbujcie takiego połączenia!

Lakiery Miss Sporty- używam ich zamiennie dosłownie na okrągło, wszystkie inne lakiery odeszły w odstawkę. Śliczne, stonowane kolory (niestety numery całkowicie mi się starły, ale są dostępne w regularnej ofercie i znajdziecie je w Rossmannie), idealne na okres zimowy. Lakiery nie są super trwałe i nie utrzymują się na paznokciach zbyt długo, ale biorąc pod uwagę ich niską cenę i dużą gamę kolorystyczną, jestem na tak. Mają szeroki pędzelek (który ja akurat lubię), a do pełnego krycia potrzebują tylko dwóch warstw. Jedyne co mogę im zarzucić to fakt, że szybko gęstnieją, ale mają nieduże pojemności, więc istnieje szansa, że uda nam się je zużyć, zanim aplikacja stanie się bardziej problematyczna.

Gąbeczka do podkładu Syiss- znalazłam ją jakiś czas temu w ShinyBoxie i odkąd zaczęłam jej używać, mój flat top poszedł w odstawkę. Gąbeczka nie jest niestety dostępna w sprzedaży, a ja nie jestem w stanie porównać jak ma się do oryginalnego Beauty Blendera i jego tańszych odpowiedników, bo to pierwszy tego typu produkt w mojej kosmetyczce, ale muszę Wam powiedzieć, że jestem zachwycona efektem jaki daje. Podkład nakładany tą gąbeczką wygląda dużo naturalniej i paradoksalnie- dużo lepiej się trzyma. Jeśli używałyście gąbeczek innych marek i możecie polecić mi coś w przystępnej cenie, to będę bardzo wdzięczna za Wasze rekomendację, bo moje cudo niestety wieczne nie jest. ;)

I to już wszystko na dziś. Dajcie znać co Was zachwyciło w ostatnich tygodniach i czy wśród moich ulubieńców znaleźli się i Wasi. :) Miłego wieczoru!

MÓJ INSTAGRAM
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...