Drogie Panie, zapraszam Was dzisiaj na post, który powinien pojawić się tutaj już wieki temu, ale jakimś cudem jeszcze się to nie dokonało. ;) Wychodząc jednak z założenia, że lepiej późno niż później (albo wcale), uznałam, że wykończanie resztek dwóch podkładów
- Bourjois Healthy Mix #51 Light Vanilla
- Maybelline Affinitone #03 Light Sand Beige
jest dobrą okazją do odrobinę szerszej dyskusji na ich temat. Szczerze? Oba nie należą do kategorii moich wielkich ulubieńców, ale z drugiej strony muszę przyznać, że bywały dni, kiedy moja buzia wyjątkowo się z nimi lubiła... Kiedy i właściwie dlaczego? O tym właśnie zamierzam Wam dzisiaj opowiedzieć, zapraszam do czytania!

W ramach krótkiego przypomnienia: jestem posiadaczką cery mieszanej. Zmagam się z niedoskonałościami i przetłuszczającą się strefą T, a jako, że do głosu dochodzą jeszcze rozszerzone naczynka na policzkach, oczekuję od podkładu ładnego ujednolicenia kolorytu cery i średniego krycia. Nie znoszę nietrwałych podkładów i nie jestem w stanie znieść ich ważenia się po dwóch czy trzech godzinach. Czy dobry fluid musi matowić? Dla mnie niekoniecznie. :) W końcu od tego mam puder (a do poprawek w ciągu dnia bibułki). Bardziej niż efekt długotrwałego matu cenie sobie takie podkłady, po nałożeniu których cera wygląda na nawilżoną, zdrową i które nie podkreślają mi wszystkich suchych skórek, nawet tych o których wcześniej nie miałam pojęcia... Niestety, bohaterowie dzisiejszego posta mają do tego tendencje... Ale o tym za chwilę!
Na pierwszy ogień podkład
Bourjois Healthy Mix, który z założenia jest podkładem nawilżająco-rozświetlającym.

Doceniam
fakt, że podkład wyposażony został w praktyczną pompkę. Dzięki temu
dozowanie jest przyjemnością, a i kosmetyk niepotrzebnie się nie marnuje. Jeśli chodzi o samą zawartość- specjalnie nie powaliła mnie na kolana. Zachowuje się
dość dziwnie i zauważyłam, że w bardzo dużym stopniu zależy od stanu mojej cery. Kiedy nie jest przesuszona (np po zabiegach złuszczających), produkt dobrze się rozprowadza, stapia z cerą i zwyczajnie wygląda na niej ładnie, problem zaczyna się w momencie kiedy mojej cerze zaczyna coś doskwierać. ;) Potrafi niemiłosiernie podkreślić suche skórki (z założenia to podkład nawilżający!), wyglądać nieestetycznie, niezależnie od tego czy zaaplikuję go za pomocą pędzla, gąbeczki czy palców. Nie jest też jakoś szalenie trwały, producent grubo przesadził z tymi szesnastoma godzinami. W moim przypadku Healthy Mix wygląda ładnie tak do trzech, maksymalnie czterech godzin, później cera zaczyna się świecić i zdecydowanie wymaga poprawek, a sam podkład staje się coraz bardziej widoczny. O ile wygląda ładnie w momencie aplikacji, to mam wrażenie, że wraz z upływem czasu jaki gości na mojej skórze, coraz bardziej wybijają z niego pomarańczowe tony...
Chwilę po aplikacji kolor bardzo mi się podoba. Nie jest może jakiś super, hiper jasny, ale ma ładny żółty odcień i nie wpada w róż, co przy naczynkowej cerze jest dużym plusem.
Healthy Mix należy zdecydowanie do podkładów lekkich (będzie fajny na lato), ale o całkiem sensownym kryciu. Ładnie maskuje drobniejsze niedoskonałości, zaczerwienienia i przebarwienia. Dobrze współgra z korektorem, natomiast zauważyłam, że nie do końca lubi się z pudrem, a przynajmniej nie z pudrem ryżowym Mariza, którego aktualnie używam. Przypudrowanie nie zwiększa jego trwałości, a jedynie psuje wykończenie, dając efekt maski.
Jestem w stanie zrozumieć stale szerzącą się falę dobrych opinii na jego temat. Jest dość lekki, ma pompkę, ładnie pachnie, zakrywa to co ma zakrywać. Jeśli nie macie dużych problemów skórnych, Wasza skóra nie jest ani bardzo sucha (do takiej według mnie się nie nada, naprawdę podkreśla suche skórki), ani szalenie przetłuszczająca się, to Healthy Mix będzie prawdopodobnie dobrym wyborem. W moim przypadku jest jednak trochę za mało trwały... i nie zawsze wygląda na mojej tak cerze ładnie, tak naturalnie i tak zdrowo jak o tym zapewnia producent. Szkoda!
Ups, nie wspomniałam jeszcze o jednej, być może ważnej dla niektórych z Was kwestii: podkład szalenie odbija się na dłoniach i ubraniach, dosłownie jak pieczątka, jakby w ogóle nie trzymał się twarzy. Uważajcie więc na telefony, kołnierzyki i białe koszule swoich facetów. ;)
Pora na drugiego bohatera dzisiejszego posta. Podkładu
Maybelline Affinitone używałam dość namiętnie w okresie liceum i bardzo go wtedy lubiłam. Nie wiem czy zmieniły się moje kosmetyczne preferencje i wymagania, czy to moja cera przeszła jakąś wybitną metamorfozę, ale nie spisuje się już tak dobrze jak wcześniej. Ale po kolei!
Najpierw przyczepię się do opakowania. Tak lejąca się i rzadka konsystencja zdecydowanie nie powinna być zamknięta w tubce... Podkład jest bardzo wodnisty i duża jego część marnuje się przez to kiepskie opakowanie...
Aplikuję się raczej bezproblemowo, ale w tym przypadku zdecydowanie warto posłużyć się pędzlem, działając palcami można narobić sobie nieestetycznych smug i zmniejszyć jego krycie. A kryje naprawdę całkiem nieźle, dając lekko satynowe wykończenie. ;) W porównaniu do
Helathy Mix,
Affinitone według mnie lepiej maskuje niedoskonałości i trochę dłużej się trzyma, nie wymaga aż tylu poprawek w ciągu dnia. Nie jest to jednak kosmetyk, który utrzyma Wam się na skórze cały dzień, albo co lepsze- przetrwa taneczną imprezę.
Najjaśniejszy odcień w całej gamie, tj
#03 Light Sand Beige jest bardzo zbliżony do
#51 Light Vanilla z
Bourjois, co zresztą możecie zobaczyć na zdjęciu powyżej. Po raz kolejny- nie jest to kolor dla rasowych bladziochów, ale ze względu na ciepłą, beżowo-żółtą tonację jestem w stanie mu to wybaczyć.
Producent określa ten podkład jako produkt, do każdego typu cery. Według mnie totalnie nie nadaje się do skóry suchej, bo tak jak w poprzednim przypadku- podkreśla suche skórki i mam wrażenie, że lekko przesusza cerę. Nie tworzy efektu maski, ale mimo wszystko jest też dość widoczny na twarzy, ma tendencje do wchodzenia w zmarszczki i nieestetycznego ścierania się po kilku godzinach.
Lubię go za to, że ładnie wyrównuje koloryt cery, stapia się z cerą i naprawdę świetnie maskuje to co wymaga zakrycia, ale chyba niewiele poza tym... Najbardziej wkurza mnie fakt, że mimo odpowiedniej pielęgnacji, buzia po jego aplikacji wygląda na przesuszoną i zmęczoną...
Podsumowując, w moim przypadku oba produkty sprawdziły się dość przeciętnie. Oba podkłady mają swoje plusy i minusy i choć zużyłam całe opakowania, chyba nie mam szczególnie ochoty na powtórkę z rozrywki, będę szukać czegoś innego. Z dwojga złego pewnie prędzej wróciłabym do
Affinitone- jest tańszy, lepiej kryje i jednak trochę dłużej się utrzymuje.
Zbieram się jednak z zamiarem by wypróbować wersję
Helathy Mix Serum, czy któraś z Was miała okazję używać obu i jest w stanie je porównać?
Na koniec tradycyjnie już pytam Was:
znacie bohaterów dzisiejszego posta? Koniecznie dajcie znać co o nich myślicie.
Jaki jest Wasz faworyt w tej kategorii?
Podziwiam wszystkich, którzy wytrwali do końca, miłego weekendu! :*